Andrzej Stasiuk w książce własnego wydawnictwa opisuje podróż przez Bałkany. Nie dziwi to specjalnie, ponieważ autor już we wcześniejszych esejach podróżniczych dał się poznać jako odtwórca południowych klimatów. Niestety, „Dziennik pisany później”, bo o nim tu mowa, nie zachwyca ani oryginalnością formy, ani przeniesieniem bałkańskiego klimatu na papier. Nie jest to też stricte reportaż z podróży, autor bowiem zachęca i prowokuje do rozmyśleń nad własną religijnością oraz patriotyzmem. Wyszedł misz-masz, który potrzebuje czasu, by ułożyć się w głowie w spójną całość.
Książka składa się z trzech rozdziałów chronologicznie oznaczonych latami. Pierwsza część poświęcona jest wizycie Andrzeja Stasiuka w Albanii w roku 2005. Wtedy Albania kojarzyła się autorowi ze zmęczeniem – prześladowała go niczym zazdrosna, brudna kochanka czająca się za rogiem w starych, przetartych przeciwsłonecznych okularach. Bo właśnie tak wyobrażałam sobie to państwo na pierwszych stronach książki. Jak brudną kobietę, pachnącą moczem, potem, alkoholem i tytoniem. Nie trudno sobie wyobrazić, że obecność takiej „kobiety” może doskwierać i męczyć.
Stasiuk nie opisuje tylko tego, co widzi. Zachęca do rozważań, do porównań, od których ciężko jest się uwolnić. Filarem pierwszej części są dociekania na temat płci, tego jak głęboko w kulturze osadzona jest tradycyjna rola mężczyzny i kobiety, i jak trudno jest wyzwolić się Albańczykom z narzuconych ról.
„Kukes należało do mężczyzn. Jak cały ten kraj. A oni oczekiwanie mieli w genach. Tak jakby życie i zdarzenia zawsze przychodziły z zewnątrz. Tak, cały ten kraj wyglądał jak obóz wojskowy w czasie zawieszenia broni albo niepewnego pokoju, a ci wszyscy faceci jak żołnierze na przepustce. Nie chodziło nawet o wojnę, ale o to, że ktoś nadejdzie i powie im, co mają robić. Ktoś, kogo oni uznają za szefa. Pozostawieni sobie potrafili tylko gadać i się obściskiwać. Ulice należały do nich i wypełniał je smród płonących śmieci, odór gnijących śmietników. Natomiast w domach, tam gdzie było królestwo kobiet, panował porządek, czystość i schludność.”
Część druga opisuje przygody Stasiuka na Bałkanach w latach 2006–2010. Budva, znajdująca się w Czarnogórze, przedstawia się jako wielki bazar bez prądu, po którym we wszystkie strony próbują jeździć auta, a rakija leje się strumieniami. Obraz, który tworzy się w głowie, jest tak abstrakcyjnie kolorowy, aż niemal cyrkowy. Na ulicach leżą odurzone dzieci, które puszkami leżącymi przed nimi proszą o pieniądze, a które i tak są im potem rozkradane. Brud, chaos i duchota panująca w mieście nie zachęca do odwiedzin.
Ten rozdział również nie jest poświęcony jedynie suchym, reporterskim faktom. Stasiuk dotyka sensu istnienia. Szuka powodu, dla którego zapuszcza się coraz głębiej na południe, próbuje odnaleźć siebie w podróżach i sam cel podróży do krain gdzie atmosfera wojny gęsto wisi w powietrzu.
„Błąkałem się z nadzieją, że pomysł i plan odsłonią się w sposób naturalny. Że sens w końcu się objawi, ponieważ sens istnieje. Dlatego każdego roku wypuszczałem się w podróż coraz dalej i dalej. Na koniec kontynentu, żeby zostawał tylko powrót. Męczyłem się i przeklinałem. Potem to wciąż mi się śniło”.
Część trzecią otwiera cytat Emila Ciorana. Już sam cytat sugeruje, że ostatnia część, przypisana rokowi 2010, poświęcona będzie szukaniu własnej tożsamości, głównie tożsamości narodowej. Stasiuk za podstawę patriotyzmu uznaje możliwość wyjazdu z ojczyzny i przyglądania się jej cieniowi z oddali. Obecność ojczyzny i wiara, że będzie można do niej wrócić, jest według autora najprzyjemniejszą częścią patriotycznego zwiedzania świata. Trzeci rozdział różni się od dwóch poprzednich. Dotyczy Polski, ale Stasiuk w żaden sposób nie jest dla niej łaskawy. „Ojczyzna pachnie kebabem i umytym kiblem”.
Dwa pierwsze rozdziały pachną wojną, tęsknotą za wojną i niebezpiecznym podnieceniem na myśl o niej. Stasiuk nie może odnaleźć się w świecie tak blisko wojny. Autor urodził się w 1960 roku, powojenną Warszawę pamięta bardzo mgliście, a wojnę zna jedynie z opowiadań ciotek i babek. Wojna nigdy nie dotyczyła go osobiście, lecz przydarzyła się starym ludziom i nigdy już się nie powtórzy. Przebywając w Srebrenicy autor uzmysłowił sobie, że wojna skończyła się tam zaledwie 15 lat wcześniej i wciąż można wraz z powietrzem wdychać gorzki zapach pocisków i ofiar. Wojna dla większości europejczyków skończyła się 60 lat temu, ale dla innych trwa do dziś.
Reportaże Andrzeja Stasiuka nie skupiają się na przedstawianiu krajobrazu zza szyby. Autor przedstawia głównie ludzi, sylwetki i ich historie. Maluje rzeczywistości bałkańskich państw postaciami ludzi i ich relacjami. I choć owszem, nie ominie nas frajda z łapczywego wylizywania opisów krajobrazów, to całość opowieści jest krucha i dość uporczywa.
Klaudia K.