Od dawna planowałam, by sięgnąć po historię Sookie Stackhouse, którą wykreowała Charlaine Harris w prawdopodobnie jednej z najbardziej znanych serii o wampirach. Los chciał, że jednak pierwsza książka tej autorki, która wpadła mi w ręce, opowiadała o losach zupełnie innej bohaterki - a dokładnie (wciąż) niezamężnej bibliotekarce, która w wolnych chwilach zajmuje się analizowaniem starych morderstw i przeklinaniem swojej matki za nadanie jej niecodziennego imienia - Aurorze "Roe" Teagarden.
Lawrenceton to spokojne miasteczko, lecz niektórzy z jego mieszkańców mają dość nietypowe hobby, które pewnego dnia z zupełnie nieszkodliwego zamienia się w bardzo niebezpieczne. Podczas jednego z comiesięcznych spotkań klubu o nazwie Prawdziwe Morderstwa jego członkowie mieli rozpocząć dyskusję o śmierci Julii Wallace, najprawdopodobniej zamordowanej przez swojego męża w 1931 roku. Niestety Aurora nie miała okazji wygłosić przygotowanej przez siebie przemowy i opinii na ten temat, ponieważ w tym samym budynku chwilę przed jej przyjściem odbyła się łudząco podobna zbrodnia. I choć bibliotekarka dostrzegła wiele zbieżności to policja wcale nie wydaje się być przekonana do teorii kopiowania starych zabójstw. Aż do odnalezienia kolejnych zwłok. Każdy członek klubu jest zarówno podejrzanym jak i potencjalną ofiarą. Komu się narazili lub kto tak bardzo chce z nich wszystkich zakpić?
Nigdy nie postrzegałam siebie jako fanki thrillerów ani detektywistycznych książek, choć lubię kryjące się w książkach tajemnice. Seria o Aurorze Teagarden zmieniła moje nastawienie, ponieważ wciągnęła mnie już od pierwszych stron i nic nie było w stanie mnie od niej oderwać. Główna bohaterka to inteligentna, obdarzona niezwykłą intuicją i w dodatku samowystarczalna kobieta. Zbliża się do trzydziestki, lecz wciąż gdzieś znajduję się zabiegający o jej względy mężczyzna. Czasem jednak ludziom trudno jest zrozumieć jest zainteresowanie Kubą Rozpruwaczem, ale może nadejdzie dzień, kiedy Aurora będzie mogła dzielić pasję z drugą połówką?
Zaintrygowała mnie dokładność autorki w mieszaniu faktów prawdziwych z tymi fikcyjnymi. Każde stare morderstwo, o którym dyskutowano w klubie było inspiracją dla mordercy, który starał się dobrać ofiarę po zawodzie, cechach charakteru lub innych charakterystycznych rzeczach, by potem zabić ją w ten sam okrutny sposób w jaki potraktowano pierwowzór. Szukanie sprawcy i odkrywanie nowych kart jest raczej głównym wątkiem tej książki, który nie pozwala na lepsze rozwinięcie się bohaterów czy wątków pobocznych. Może to przyczynić się do tego, że Roe zapamiętamy tylko jako nudną bibliotekarkę lub "tę, która znalazła ciało". Może to jedna z cech tego gatunku, że każdy musi się skupić tylko na odpowiedzi "kto zabił", a to w tym przypadku nie jest takie łatwe do przewidzenia. Moim zdaniem akcja rozwija się bardzo szybko, jest dużo niespodziewanych zwrotów i dziwnych okoliczności, które policja nieudolnie stara się wyjaśnić. I jak to zazwyczaj bywa, im dalej, tym mniej wydaje się oczywiste.
Może to nie jest najambitniejsza książka pod słońcem, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Biorąc pod uwagę, że najbardziej lubię czytać w nocy i to, że pochłonęłam ją w chwile, mogę z czystym sercem polecić ją każdemu, kto lubi lekkie książki z kryminalną nutką. I choć realia w niej są trochę inne, bo w Polsce pojawiła się po ponad dwudziestu latach, to wciąga, i nawet tak bardzo nie przeszkadzała mi bezradność postaci w niektórych sytuacjach. Bo z pewnością teraz, w 2013 roku, niewiele osób biega od domu do domu, by zadzwonić, zamiast wyciągnąć komórkę z kieszeni. Uspokajające jest jednak to, że znam wiele osób posiadających nadal w pokoju spory zapas książek, a nie tylko skupiających się na nowych technologiach, które w Prawdziwych Morderstwach są nieobecne.
Pierwsza książka z serii na pewno zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejne. Jak na tamte lata uważam pomysł Charlaine Harris za oryginalny, choć wiele osób pewnie stwierdzi, że można było go lepiej dopracować. Ja jednak szczerze nie lubię doszukiwać się mało widocznych negatywnych cech w czymś, co bez względu na uszczerbki mi się podobało. Zapraszam Was więc do Lawrenceton - kiedyś cichego miasta, a teraz pełnego zagadek. A jeżeli dzieje się coś złego, to w pobliżu znajdzie się nie to inny, jak Aurora Teagarden. Ja się nie zawiodłam.