Dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego Rebis miałam przyjemność przeczytać książkę „Oczy królowej”, za co serdecznie dziękuję.
Czekałam na tę książkę z niecierpliwością. Wszystko dlatego, że w zapowiedziach i rekomendacjach pisano, że jest to „thriller idealny dla fanów Dana Browna i Kena Folletta”. A jeśli czytam, że coś jest w stylu Folletta – biorę w ciemno. Rzeczywiście, można pokusić się o takie porównanie, choć nie ukrywam, mistrz jest tylko jeden. Drugą sprawą jest to, że bardzo lubię książki, których akcja dzieje się w epoce elżbietańskiej. Dodatkowo lubię, gdy fabuła związana jest z dworem królewskim i pokazane jest życie szesnastowiecznych miast.
Olivier Clements w swojej powieści stworzył świat pełen intryg, tajemnic i spisków, które obracały się w kręgu królowej Elżbiety i jej polityki.
Francis Walsingham jako wybitny szpieg czy też agent na usługach królowej Anglii ma za zadanie rozwiązać kłopotliwą sprawę zaginięcia arcyważnych dokumentów, a w międzyczasie pilnować by intrygi snute przez kuzynkę królowej Marię nie miały możliwości się spełnić. I, mimo że to Walsingham był mózgiem większości operacji wywiadowczych, to John Dee odegrał najważniejszą rolę w ochronie tronu królowej. Niedoceniany, osnuty mgiełką skandalu naukowiec zmierzył się z największymi niebezpieczeństwami, ale dzięki przenikliwości swojego umysłu i niezwykłej intuicji z każdej opresji wychodzi cało.
Akcja w książce rozkręca się właściwie od pierwszego akapitu. Lubię takie rozpoczęcia, gdzie wejście jest mocne i od razu zachęca do dalszego czytania. Bardzo obrazowe przedstawienie wydarzeń z Nocy Świętego Bartłomieja z miejsca podniosło temperaturę oraz odpowiednio zasugerowało, w jakim tonie wydarzenia dalej mogą się toczyć. Właściwie przez całą książkę tempo to zostaje utrzymane i nie ma tam miejsca na momenty nudy. Autor zaprezentował też przyjemnie lekki styl przy jednoczesnej brutalności w opisywanych wydarzeniach. Nie zauważyłam nadmiaru opisów. Jest ich zaledwie tyle, by nakreślić sytuację.
Przyznaję, nie spodziewałam się w tej książce tematu intymnych preferencji Marii-królowej Szkotów. Było to naprawdę wielkim zaskoczeniem dla mnie i choć temat został potraktowany z dużą dozą subtelności, szok pozostaje. Ciekawie również przedstawiono charakter pracy tajnych agentów królowej Elżbiety. Techniki wywiadowcze, jakimi posługiwali się owi szpiedzy, nie miały właściwie żadnych granic. Nawet jeśli w grę wchodziło zaglądanie do nocników w poszukiwaniu tajnych wiadomości. Cóż to była za pomysłowość w sposobie przekazywania tajnych informacji i rozkazów! Podobało mi się też zakończenie, które nawiązało do stworzenia tajnych służb na usługach Królowej, a nadanie Johnowi Dee numeru 007, sugeruje, ze to on właśnie był najważniejszy w tej historii. Wszak filmowy agent 007 też zawsze grał pierwsze skrzypce. No i oczywiście sam tytuł również dowodzi tego, jak ważną rolę odgrywał agent Dee.
Jak już wyżej wspomniałam, uwielbiam powieści historyczne, szczególnie gdy akcja dzieje się w obrębie dworu królewskiego. Historia pokazuje, że było to siedlisko wszelkich intryg i pomysłowości. I rzeczywiście tego w tej książce jest dużo. Brakuje mi natomiast większych szczegółów z osobistego życia królowej. Raczej chciałabym poczytać trochę więcej o codzienności Elżbiety, podczas gdy nad jej głową wisiała wizja utraty tronu i życia.
Podsumowując, „Oczy królowej” czyta się szybko, z zainteresowaniem. Zdecydowanie nie można się nudzić podczas czytania tej lektury. Osobiście nie porównałabym jej do powieści Kena Folletta, ale do książek Dana Browna jak najbardziej. Moja ocena to 7/10 i polecam czytelnikom lubiącym powieści historyczne z wątkami kryminalnymi.