Czasem (choć w tym roku to zdecydowanie za często mi się zdarza, ale taki okres) trzeba wziąć do ręki coś lekkiego. Ale co lekkie, to nie zawsze dobre, choć i w tym gatunku można znaleźć naprawdę sensownie i seksownie napisane dziełka.
To niestety takie nie jest. Dlaczego mi się nie podobało, skoro inni czytelnicy zachwyceni? Kilka powodów było. Początek bardzo obiecujący i zapowiadający dobrą lekturę, ale im dalej w las, tym więcej wykrotów.
Fabuła:
Wiadomo: on i ona. Spotykają się dość przypadkowo. On atrakcyjny, wręcz Adonis, bogaty, nieposkromiony zły chłopiec. Ona zwykła, ale urocza, z krągłościami, zaangażowana społecznie i podobno nie tak głupia jak inne. On jej pożąda, ona jego też. On o nią zabiega, ona stara się robić uniki, ale niestety (jak większość z nich) w końcu ulega. On ma zasady, bo nie bawi się w stałe związki, ona, po stracie narzeczonego, chce odżyć, ale nie zamierza być jego tymczasową dziwką. W końcu on ją porzuca, a ona ucieka z płaczem i zdruzgotanym sercem.
Kalkulacje i kalkulacje. Kto da więcej, kto mniej straci, komu co się bardziej opłaca? Jemu: brnąć w coś stałego, do czego nie dorósł, czy jej: dać się po prostu przelecieć i być chwilową rozrywką.
Niby takie proste, ale nie dla naszych bohaterów.
Bohaterowie:
On- Colton alias As. Bogaty właściciel firmy, lokalny playboy i kierowca bolidu. W dzieciństwie adoptowany przez bogatą rodzinę (znajoma kalka?), której swoim zachowaniem sprawia niemałe kłopoty i któremu, podobno, traumatyczne dzieciństwo na tyle skrzywiło psychikę, że teraz jest zimnym sukinsynem wykorzystującym kobiety dla zabawy (skąd my to znamy?)
Ona- Rylee, 26 letnia opiekunka w domu dziecka i działaczka na rzecz owej instytucji. Delikatna, czuła, o wrażliwym sercu i pięknych fiołkowych oczach pani psycholog.
Oboje po przejściach. Tylko, że o niej coś przynajmniej wiemy, możemy współczuć lub nie, on dość lakonicznie przedstawiony.
Może autorka postawiła sobie za cel zaintrygować czytelnika i nie zdradzać wszystkiego w tomie pierwszym, bo wtedy kto kupi kolejne? No to jeśli taki był jej zamysł, to trochę się na nim przejechała. Nie dlatego, że zniechęciła czytelnika do poznania losów Coltona, ale dlatego, że tym samym w tej historii zrobiła z niego bohatera dość płytkiego, niestabilnego, który chwilami odpycha czytelnika od swojej postaci. Nie intryguje, nie ciekawi, sprawia, że czekamy, aż w końcu się zamknie, bo bredzi jak potłuczony.
Ich interakcja opiera się głównie na: chcę ją, potem ostrzegam przed sobą, znów chcę i nie chcę jednocześnie, chcę, a może jednak nie, bo się boję, ale i tak ją zachęcam, kuszę, a na końcu odpycham. Chłopie, zdecyduj się wreszcie. Ale nic się nie martwcie, bo ona nie pozostaje mu dłużna: chcę go, ale nie mogę, a może jednak mogę, bo odkryję w sobie dziwkę i pójdę na żywioł, ale jednak nie umiem, bo chcę miłości. Kobieto, ogarnij się.
W jednej rozmowie potrafią zaprzeczyć sobie kilkakrotnie. No jazda bez trzymanki.
Dwa tygodnie znajomości, a ona już się zakochuje i chce mieć związek. To nawet ja bym się wkurzyła na jego miejscu. Przez pierwszy miesiąc, ewentualnie pół roku to człowiek ekscytuje się seksem, upaja nim, a nie planuje życia we dwoje.
Sex, czyli to na co czekamy…
Ok, początek był dobry. Była jakaś chemia, było jakieś napięcie, obietnica zdobycia i w końcu pierwszy seks. Był ok, może nawet dobry, ciekawy. Ale potem to już równia pochyła i zjazd. Autorce ewidentnie zabrakło pomysłu na część dalszą. W momencie, gdy facet ją zdobył i zapewnił kilka nieziemskich orgazmów, pani K. Bromberg wyciąga ni stąd ni zowąd jego popapraną naturę, która ma dodać rozpędu dalszym poczynaniom tej dwójki. Niestety, jak dla mnie, była jej hamulcem.
Bo od tej pory wszystko, wokół czego kręci się akcja, to puste dywagacje i rozdmuchane gadki o tym jak bardzo on jej pragnie (fizycznie) i jak bardzo ona nie może mu tego dać (ciała, bo serce oddałaby w mig).
Oczywiście, mimo iż nie chcą i nie mogą ze sobą być, to seks nadal uprawiają. Nie jest on już jednak tak ekscytujący, wkrada się nuda, a nawet śmieszność. No bo jak facet mówi, że już więcej nie wytrzyma i będzie brutalny, a ona mówi: bądź, to czekamy na coś wow. Szybko, mocno, pożądliwie, z pieprzykiem. A co dostajemy? Myzianko na blacie kuchennym, przywiązanie do kranu (!!! ;o) i wysmarowanie watą cukrową. Istna tortura, ale chyba tylko dla diabetyka.
Opisy samego seksu są dość poprawne, nawet czasem obrazowe, jakaś tam wizja w głowie się tworzy, ale nie na tyle, żeby choć trochę rozpalić styki. I niestety, zdecydowanie wolę jak kobieta ma jednak sutki, a nie guziczki, przeżywa orgazm, a nie rozpada się na kawałki, a facet nie tylko jest hojnie obdarzony, ale ma też czasem po prostu k... lub f... (nie wiem, czy mogę używać brzydkich słów na takiej stronie, więc wykropkowałam). Po co to zawoalowane słownictwo, po co takie podchody. Jak się już pisze o seksie, to niech to będzie ludzkie, wprost, nawet czasem chamskie, obrazoburcze, wyuzdane. Ale w sumie nie każdy lubi dosadność, więc tu się nie będę bardzo czepiać.
Zapowiadało się dobrze, naprawdę tak myślałam. Wyszła sklejka różnych erotyków, bo niestety czuć, że autorka dość swobodnie korzystała z pomysłu koleżanek po piórze. Dodatkowo pani ma dość męczący styl pisania, czytelnik nie płynie ze słowami, nie przerzuca stron w ekspresowym tempie. Każde zdanie cedzi się w myślach, topornie przechodzi od opisów do dialogów. Momentalnie wychwytujemy sztuczność i brak swobody w tekście.
Końcówkę czytałam już z musu, by jak najszybciej móc zamknąć w końcu tę książkę.
Jeśli sięgnę po dalsze części to w chwili bardzo dużego kryzysu i tylko z ciekawości jakież to popaprane sekrety skrywa pan driver. Oby okazały się warte zachodu.