„Bogowie są śmiertelni” Grzegorza Drukarczyka, to druga po „Pufciu” Tomasza Bochińskiego książka, wydana nakładem świeżutkiego na rynku Wydawnictwa Almaz. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ jeśli Wydawnictwo będzie w ten sposób dobierać literaturę i pójdzie tą drogą, to wróżę mu bardzo udaną przyszłość. Bo trzeba przyznać, że czuć tu olbrzymi smak wydawców w doborze literatury. I chwała im za to. Oby dobra jakość publikowanych książek, przekładała się i na sprzedaż.
Almaz ruszył z inicjatywą wydawania bookazinów, czyli połączenia klasycznej książki
z magazynem. Uściślając, a w zasadzie mówiąc w olbrzymim skrócie, powieści wydawane są w formie zeszytowej. Na pierwszy ogień poszedł wspomniany już Drukarczyk.
Czasem po przeczytaniu książki ogarnia mnie uczucie rozczarowania. Rozczarowania tak dużego, że aż ogarnia mnie złość. Tak było w przypadku książki Drukarczyka, lecz było to rozczarowanie spowodowane nie jakością książki (co już wcześniej zaznaczyłam), a rozstaniem ze światem stworzonym w wyobraźni pisarza, w którym przez chwilę dane było mi się znaleźć. Po lekturze towarzyszyło mi autentyczne uczucie żalu, że rozstaję się z czymś niezwykłym.
Książka zachwyci fanów literatury science-fiction. Jest tu wszystko, czego w dobrze napisanej książce można sobie zażyczyć. Od razu jednak ostrzegam: to książka dla czytelników 18 +.
„Bogowie są śmiertelni”, jest powieścią dziwną i w dziwności tej tkwi jej siła. Zdecydowanie nie jest powieścią o walce dobra ze złem, a walce zła, ze złem jeszcze większym. Tu odpłaca się pięknym, za nadobne; nie funkcjonuje zasada oko za oko, a głowa za oko.
Wszystko zaczyna się od powrotu do świata żywych Escobara. Jego powrót wywołuje wstrząs wśród jego zaciekłych wrogów żyjących na Ziemi, Garbusie i Eltenerze, trzech ściśle powiązanych ze sobą planet. Eltenera okazuje się miejscem niesamowitych wydarzeń – narodzin boga Woorga, handlu tajemniczymi kwiatami pamięci (zawierającymi zapis wszystkich myśli i wspomnień zmarłych ludzi, które mogą odżywać), powrotu do życia zmarłych (Łazarzy). Tu też buntownicy mający dość takiego porządku rzeczy wypowiadają wojnę armii kongregacji, rządzącej na Eltenerze.
I w tym właśnie chaosie powraca mściciel – Escobar, by wziąć odwet na swoich wrogach. Ściga i jest ścigany. Nienawidzi i jest nienawidzony. Bezwzględny, okrutny i konsekwentny w swoich działaniach, a mimo to w czytelniku budzący sympatię [sic!] Sympatia ta pogłębia się wraz z lekturą, gdy czytelnik poznaje więcej szczegółów z życia mężczyzny. Wyłania się z niego obraz człowieka zdradzonego przez kobietę, skazanego przez nią na śmierć. Brzmi jak z melodramatu, czy romansu? Muszę was rozczarować, ta historia to prawdziwie krwista sensacja w konwencji science-fiction.
Tu wszystko jest możliwe, a Matrix przy książce Drukarczyka, jest niczym Pchła Szachrajka przy Jamesie Bondzie. Książka wciąga do tego stopnia, że chce się jej więcej i więcej. Nie ma tu pozytywnych bohaterów, herosów, rycerzy, szlachetnych mężczyzn, czy dobrodusznych dam. Są zamiast nich brutalni i bezwzględni wojownicy, szaleńcy przesiąknięci żądzami, głupcy idący za głosem jeszcze większego głupca. Nawet bóg, Pan Porządku Rzeczy, jest okrutnikiem. Wszystko
i wszyscy pogrążeni są w chaosie.
Często przewija się tu myśl „a jeśli przyjdzie taka chwila, że będziesz musiał umrzeć”. Myśl, która nie skłania jednak do refleksji o egzystencji, przemijaniu, sensie bycia. To myśl zagrzewająca do walki
o swoje. Nie tylko bohaterów powieści, także czytelników. Bezcenne.
„Bogowie…” to książka ku przestrodze. Przed nami samymi, przed ciemną stroną naszej duszy, przed ludzką naturą. Po jej przeczytaniu chyba każdy zada sobie pytanie: dokąd zmierzamy?
Cudowna książka, niosąca ze sobą niepokój i odkrywająca prawdę o gatunku ludzkim. I chociaż rodzi mnóstwo strachu i niejednokrotnie obrzydzenia wobec okrucieństwa wobec naszych własnych pobudek, typowo ludzkich, to paradoksalnie, dzięki tej powieści uświadamiamy sobie również i to, że jednak jest światełko gdzieś tam, na końcu tunelu. A bogowie, którymi mienimy się we własnym mniemaniu, są śmiertelni.
Przenika do szpiku kości, zapada w pamięć i rodzi kwiaty pamięci. A autorowi tak po ludzku zazdroszczę. Warsztatu literackiego i niebywałej wrażliwości.