Motyw powtarzającego się ciągle dnia lub wymazania z pamięci części życiorysu dość często powtarza się w powieściach. Ja jednak nie miałam dotąd czynienia z tego typu książkami. „Kilka dni z życia Alice” autorstwa Liane Moriarty było dla mnie nowym doznaniem biorąc pod uwagę to, że aktualnie mam do czynienia głównie z romansami lub paranormalami. Szata graficzna ślicznie się prezentuje i przykuwa wzrok, dlatego z jeszcze większym zapałem przystąpiłam do lektury.
Alice Mary Love przewraca się w siłowni mocno uderzając głową w ziemię. Po dziesięciu minutach budzi się z wielkim guzem będąc w przekonaniu, że jest 1998 rok. Na dodatek ma pewność iż jest dwudziestodziewięcioletnią żoną Nicka spodziewającą się pierwszego dziecka. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego przebywa w siłowni i ma na sobie okropne ciuchy z dinozaurami. Zostaje przewieziona do szpitala, w którym odwiedza ją starsza siostra, Elisabeth, która próbuje przetłumaczyć Alice, jak wygląda jej teraźniejsze życie. Okazuje się, że dziewczyna wcale nie jest w ciąży, a na dodatek ma bliznę po cesarskim cięciu. Dlaczego nie pamięta, że ma trójkę dzieci?Dlaczego rozwodzi się z Nickiem? Jak doszło do tego, że ojciec Nicka jest mężem mamy Alice? Co spowodowało pogorszenie relacji z siostrą? Tego właśnie dnia, pierwszego maja 2008 roku, Alice poprzez upadek wyrzuciła z umysłu dziesięć lat swojego życia. Z nowej perspektywy okrywa, jak bardzo przez ten zapomniany okres zmieniła się ona sama i jej świat.
Autorka posłużyła się narracją trzecioosobową skupiającą się zarówno na Alice, jak i na Elisabeth. Opowiada nie tylko o rozterkach Alice, ale i przedstawia wpisy blogowe oraz wspomnienia jej siostry. Dzięki temu mamy lepszy wgląd w sytuację oraz bardziej poznajemy główną bohaterkę, a także uczucia Elisabeth związane z sytuacją, w jakiej znalazła się Alice. Autorka posłużyła się jeszcze wspomnieniami dawnego lepszego życia dziewczyny przedstawiającymi rozgrzewające serce sceny z udziałem Nicka. Dzięki temu możemy porównać, jak diametralnie zmieniło się życie Alice. Miała kochającego męża i Rodzynka (nazywała tak swoje dziecko) noszonego w brzuchu , a teraz jest tylko snobistyczną czterdziestolatką, która najchętniej spędza czas w siłowni i w ciągu 10 lat straciła szczęście, sens życia.
Zapewne każdy gdyby tylko miał taką okazję, cofnąłby się w czasie, aby naprawić błędy, których skutki odczuwa dopiero teraz. Niestety nie jest to możliwe. Często nie zdajemy sobie sprawy, co wyniknie z podjętych przez nas decyzji. Nie możemy przewidzieć, jak dalej potoczy się nasze życie, jak będzie ono wyglądać za 10 lat. Każdy popełnia błędy i nasze wizje przyszłości mogą zupełnie różnić się od rzeczywistości. Powieść „Kilka dni z życia Alice” dotyka dość trudnego tematu, ale robi to w lekki sposób. Mam wrażenie, że upadek był czymś, co pozytywnie wpłynęło na Alice. Uświadomiła sobie, jakie błędy kiedyś popełniła, a teraz poznawała tego skutki. Nigdy nie jest za późno, aby coś naprawić. Nie wszystko jednak można odnowić i sprawić, aby powróciło do poprzedniego stanu. Po prostu takie jest życie. Każdy się zmienia, ale nie dopuśćmy do tego, abyśmy utracili to, co kochamy. Alice zdaje sobie sprawę, że tylko poprzez zmianę może znów zaznać szczęścia, a upadek i utrata pamięci umożliwiła uświadomienie jej, co w życiu wymaga poprawy.
Książka daje do myślenia. Z zaciekawieniem śledziłam losy Alice przy okazji odkrywając drugie dno, które autorka skryła w lekkiej, przyjemnej powieści. Język, którym się posługuje jest łatwo przyswajalny dla Czytelnika i niekiedy pełen humoru i ironii. „Kilka dni z życia Alice” czyta się szybko i przyjemnie. To taka lektura na nudne wieczory. Cieszę się, że po nią sięgnęłam, ponieważ dla mnie osobiście stała się wartościowa i ostrzegła mnie, aby przewidywać konsekwencje, jakie mogą przynieść nieprzemyślane decyzje i czyny. Serdecznie polecam tę powieść.