Gdy mówię, że Alan Garner jest autorem nietypowym, to na myśli mam chaos narracji, chaos wydarzeń, chaos prowadzenia świata... Chaos, chaos, chaos, z którego wyłania się poetycka historia na granicy jawy i snu. Wydarzenia się plączą, absurd goni absurd, linia fabularna zostaje wzbogacona o supełki. Gdzieś między to wszystko wplecione są myśli filozofów, nawiązania do brytyjskich sztuk czy dawne wierzenia, a gdyby nie przypisy, to wszystko pozostałoby niejasnym absurdem, który zaszedł za daleko. Tymczasem „Znachodź“ to powieść o podwójnej naturze świata (rzeczywistej oraz mitycznej), dwoistości wszelakiej oraz próbach zrozumienia miejsca, w jakim się znajdujemy. Główny bohater to chłopiec, który po zaaplikowany maści „przyjaciel każdego biedaka“, zaczyna dostrzegać świat niewidoczny dla innych. W drodze tej towarzyszy mu wędrowiec mówiący zagadkami oraz bohaterowie, którzy są definicją zamętu. I tak powstaje opowieść zawiła, surrealna i pozbawiona dosłowności. Zbyt nietypowa nawet jak na moje standardy, choć do teraz myślałam, że zawsze odnajduję się w takich tekstach. Niemniej jest to proza dojrzała i angażująca, więc czas z nią spędzony zdecydowanie nie należał do straconego. Nie sięgnęła mojej wrażliwości, ale zabawiła się myślami, a to świadczy o dobrej jakości.
przekł. Katarzyna Byłów
Powieść znalazła się wśród finalistow (short list) Nagrody Bookera, natomiast sam autor został odznaczony Orderem Imperium ...