Po wielu naprawdę pozytywnych opiniach, spodziewałam się prawdziwego wyciskacza łez. Takiego od pierwszej do ostatniej strony.
I niestety nie mogę jej tak nazwać i określić.
Oczywiście były momenty, przy których się wzruszyłam lub tak jak pod koniec, już płakałam. Ale to były tylko momenty. Nie mniej jednak, książka bardzo mi się spodobała.
Motyw choroby zawsze potrafi mnie poruszyć, a tu pojawiła się choroba ciężka i nieuleczalna… I to jeszcze występująca u młodej, pełnej marzeń i nadziei na przyszłość osoby.
Joshua zaznał wiele cierpienia: choroba żony, jej śmierć, późniejsza żałoba… Jednak wydaje mi się, że najtrudniejsza była bezradność, ta świadomość że nie można nic zrobić, że nie ma drogi ucieczki… Właśnie to poruszyło mnie najmocniej, bo w końcu to była jego ukochana, osoba z którą chciał spędzić całe życie i założyć szczęśliwą rodzinę.
A Lauren? Nie mogę sobie wyobrazić jej nieustannej walki o każdy oddech, strachu, że każdy dzień może być jej ostatnim, świadomości że każdy oddech przybliża ją do tego co nieuniknione… I chociaż udawała twardą i dzielną, w środku rozpadała się na kawałki💔
Tak, to zdecydowanie była poruszająca książka. I chociaż to nie była moja pierwsza powieść z motywem żałoby, to jednak każda z nich została przedstawiona inaczej.
Bo każdy ten trudny czas, przechodzi po swojemu, wszystko musi się dziać w swoim tempie, nie da się przeskoczyć niek...