„…niech czas stanie na minutę nad ranem, gdy Bóg przechadza się światem…”
Swoją opinię na temat książki powinnam zacząć od słów kierowanych do głównego bohatera, które są fragmentem piosenki, a brzmią one tak: ,,Nie polubię cię, jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok, porachuję kości…’’. Dlaczego? Ponieważ tak jak przy poprzednim tomie nie zapałałam miłością do Tajsona, tak i w drugim tomie jego przygód czuję, że nie zostalibyśmy dobrymi znajomymi. Tym bardziej po tym, co zaczął wyprawiać. Dla przypomnienia – Tajson znalazł się w czymś, co nazwałabym multiwersum, w świecie gdzie czas stanął w miejscu, a stwierdzenie hulaj dusza – piekła nie ma, pasuje idealnie. Jak na złego chłopca przystało, bohater powieści wykorzystuje ten stan rzeczy. Jak daleko zaprowadzą go dokonane przez niego wybory? Czy mężczyzna w porę się opamięta?
Tak jak przy poprzednim tomie główny bohater kojarzył mi się m.in. z Mike Tysonem, tak tym razem, pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl to Hulk. Tajson to taki zagubiony Bruce Banner, który pod wpływem smutku, żalu i złości zamienia się w zielonego stworka, który chce zniszczyć cały świat. Choć charakterologicznie się nie polubiliśmy, jest we mnie odrobina słabości do tego faceta. Widać jak się szarpie ze światem, jak bardzo szuka ukojenia. Jest jak zranione zwierzę, które szuka pomocy w ukojeniu bólu. Mam wrażenie, że druga część przygody Tajsona jest nie tyle lepiej napisana, ile pełniejsza i głębsza w ogólnym zarysie i jeszcze mocniej poczułam, że autor od samego początku do końca miał pomysł na głównego bohatera i realizował swój zamysł krok po kroku. Ode mnie 9/10.
PS. Zatrzymaj się na czas 🙂.