"Prawda o sprawie Harry'ego Queberta", zachwyciła mnie przed kilku laty swoją oryginalnością i świeżością, a „Zaginięcie Stephanie Mailer” okazało się równie intrygującą zagadką.
„Ciemna noc nadchodzi”
Na pewno nadeszła przed dwudziestu laty, kiedy w spokojnej nadmorskiej miejscowości doszło do potwornej zbrodni. Czy zaginięcie dziennikarki Stephanie Mailer jest zapowiedzią nadejścia kolejnej ciemnej nocy?
Na odpowiedź czytelnik będzie musiał sporo czekać, bo książka liczy sobie ponad 700 stron, jednak historia, którą niespiesznie opowiada Dicker jest warta każdej spędzonej z nią minuty. Autor, kreśląc przed nami obraz małomiasteczkowej społeczności, w której każdy się zna i nie sposób zachować niczego w tajemnicy ukazuje jednak zbrodnię niemal doskonałą. No właśnie, niemal, bo prawda ma to do siebie, że prędzej czy później wypływa na powierzchnię.
Śledczy, którzy przed laty zamknęli sprawę z sukcesem typując sprawcę, wracają do śledztwa, by upewnić się, że nie popełnili błędu. Z czasem wychodzą na jaw niepokojące informacje zarówno sprawy sprzed lat, jak i działalności Stephanie, a dziwnych zbiegów okoliczności nie można zrzucić na karb przypadku.
Zanurzyłam się w tę historię, toczoną dwutorowo i przedstawianą z różnych perspektyw z ciekawością, którą autorowi udało się podtrzymać aż do zaskakującego końca. Masa ciekawych wątków pobocznych, realistyczni, nieoczywiści bohaterowie i większe i mniejsze tajemnice skrywane przez mieszkańców miasteczka i jego gości tworzą znakomity kryminał, którego lektura okazała się prawdziwą przyjemnością.
Czy tych wątków nie ma zbyt wiele, czy nie jest momentami nieco przegadana? Cóż, autor pisze w charakterystycznym gawędziarskim stylu co dla jednych jest powodem do zachwytów, innych zniechęca. Ja zdecydowanie zaliczam się do tej pierwszej grupy.