Dwudziestu mężczyzn gdzieś pośrodku rosyjskiej równiny w jesiennym chłodzie kopie pogiętymi łopatami fundamenty pod wielki gmach… - tak, to się zdarzało aż nadto często: w życiu, w powieściach, w propagandzie... Ale jeśli tych dwudziestu wzięło sobie do spółki ponurego, burego niedźwiedzia, chcąc, by uczłowieczyła go praca, i jeśli zamierzają do wiosny postawić budynek, który da schronienie mieszkańcom całego miasteczka, kraju, a w przyszłości - świata? I jeśli marzy im się stokroć więcej jeszcze – wyrugowanie ze świata smutku, nadanie sensu każdemu istnieniu, choćby tak pośledniemu, jak opadający z drzewa liść, uczłowieczenie natury i wskrzeszenie zmarłych? Jeśli tak, to znaczy, że już nie z planistą mamy do czynienia, lecz z Płatonowem.