„Wszystko dla pań” po raz pierwszy przeczytałam z dekadę temu, teraz postanowiłam ją sobie przypomnieć po obejrzeniu serialu BBC o tym samym tytule. I okazało się, że serial przy książce wypada blado – nie dość, że scenarzyści pozmieniali dużo wątków, to jeszcze wszystko jest tam słodko-cukierkowe, a więc dalekie od tego, co przedstawił Emile Zola.
Podczas pierwszej lektury nie doceniłam klasyka, dopiero teraz, gdy sama pracuję w handlu, zauważam w jak genialny sposób Autor sportretował narodziny nowoczesnej sprzedaży, a także francuskie społeczeństwo.
Tytułowy magazyn Wszystko dla pań to prekursor dzisiejszych centrów handlowych. Mouret stosuje w nim różne marketingowe sztuczki, aby zwiększyć obrót. Zresztą oddajmy głos Zoli:
„Jedyną namiętnością Moureta było zwycięstwo nad kobietą. Chciał, żeby tu królowała, dla niej zbudował tę świątynię, by uzależnić ją całkowicie od swojej woli. Taktyka jego polegała na tym, aby oszołomić kobietę uprzedzając jej życzenia i spekulować na jej zachciankach, wyzyskiwać jej podniecenie”*.
Trzeba przyznać, że obraz kobiety odmalowany przez Autora nie jest zbyt pochlebny: traci ona głowę dla byle wstążki, nieraz rujnuje budżet domowy dla swojego kaprysu, aby później – wśród przyjaciółek – chwalić się swoimi zdobyczami.
Z dzisiejszej perspektywy wątek miłosny wydaje się być trochę naiwny, jednak wszystko rekompensuje wizjonerskie niemal odmalowanie mechanizmów handlu, a także prowadzenia się ówcz...