Fragment: Wówczas rada wojenna – w obliczu straszliwej konieczności - mogła tylko upoważnić generała do udania się ponownie na zamek Bellevue, aby się na wszystko zgodził. W tej chwili de Wimpffen pewno już tam przybył, a cała armia francuska dostała się do niewoli z bronią i taborami.
Następnie Róża poczęła się rozwodzić szczegółowo na temat niebywałego poruszenia, jakie nowina wywoływała w mieście. W Podprefekturze widziała oficerów, którzy zdzierali sobie epolety, płacząc jak dzieci. Na moście kirasjerzy rzucali szable do Mozy; przedefilował tak cały pułk: każdy ciskał swą broń patrząc, jak woda się wzbija i następnie zamyka.
Na ulicach żołnierze chwytali karabiny za lufy i roztrzaskiwali kolby o ściany; artylerzyści zaś zabierali mechanizmy kartaczownic i pozbywali się ich wpuszczając do ścieków. Tu zakopywano, ówdzie palono sztandary. Na placu Turenne’a stary sierżant, stanąwszy na narożnym głazie, ogarnięty nagłym szaleństwem, lżył dowódców przezywając ich tchórzami. Inni wydawali się ogłupiali, płacząc w milczeniu ciężkimi łzami. Lecz – trzeba stwierdzić – oczy pozostałych, najliczniejszych, promieniały radością, zachwytem, który przepełniał całą ich istotę. Nadszedł więc nareszcie kres ich niedoli, są jeńcami, już nie będą się bić! Od tylu dni cierpieli wskutek nadmiaru marszów, z braku jedzenia. Zresztą, po co walczyć, skoro są słabsi?