Niestety jestem mocno rozczarowana tą serią. Poprzednie części mniej lub bardziej mi się podobały, ale intrygowały mnie i byłam bardzo ciekawa, jak dalej się to potoczy. WWojnie dwóch królowych podobała mi się jej pierwsza część, kiedy Poppy stanęła na wysokości zadania jako królowa i dowódca na wojnie. Autorka uczyniła z niej bardzo dojrzałą, odważną i silną bohaterkę. Wszystkie te cechy najwyraźniej zabrała od Casteela, który w tej części był użalającą się nad sobą istotą, która nie widzi nic więcej poza Poppy (jakie to było nudne!).
Z kolei druga część książki... Tak jak zawsze im bliżej końca, tym czytelnik coraz mocniej nie może oderwać się od powieści, tak tutaj zwyczajnie zaczynałam się nudzić. Zwroty akcji były przewidywalne i powielały schematy z poprzednich tomów. Część scen wyglądała na wciśnięte na siłę, byle tylko przedłużyć książkę. Liczne zbliżenia pomiędzy Poppy i Casem sprawiły, że miałam wrażenie, że tam nic więcej się nie dzieje. A TA scena była... obrzydliwa. I to nie dlatego, co przedstawiała, a raczej jakie postaci w niej występują oraz jak została napisana. Nie czułam tam chemii, a tylko "odbębnijmy to i będzie spokój". Naprawdę, przykro się to czytało.
Do końca już wcale nie było lepiej, a zakończenie też nie sprawiło, żebym nie mogła doczekać się kolejnego tomu. Pewnie sięgnę po kontynuację, ale cudów się tam nie spodziewać.
Na duży plus Reaver - zdecydowanie najlepszy bohater!