Czy „Wojna” Céline’a może się podobać? Czy w ogóle można mówić o jakiejkolwiek estetyce tej biograficznej powieści? Postrzępionej przecież, zlepionej z odnalezionych po latach zapisków autora, opowieści o traumie, pełnej bardziej i mniej istotnych dla fabuły sprzeczności, zmieniających się imion bohaterów?
Co zatem świadczy o literackim sukcesie „Wojny”? Wyłącznie mit o zaginionym rękopisie? A może brutalna prawda o świecie, w jakim – niestety – nadal przyszło nam żyć? O przepełnionych strachem sercach bohaterów wojennych? O przelatującej przez palce młodości, którą bez zająknięcia gilotynuje bestia z krwi i pocisków? A może o prawdzie, która objawia się niekiedy w sposób niezapowiedziany, że w obliczu śmierci patriotyzm i Ojczyzna schodzą na dalszy plan? Że nie każdy może i chce zostać bohaterem?
„Czułem, że w środku mam jeszcze sporo życia i ono stawia opór”.
Céline oddaje to wszystko, tę dwulicowość świata, to skupienie na sobie, na śmierci i jednocześnie walce o przeżycie – to pierwsza część książki, najbardziej „mięsista”, dosadna i szczera. Gdy Ferdinand trafia do lazaretu, z dala od linii frontu, na pierwszy plan wysuwa się młodość właśnie, choć utrącona i koślawa, przejawiająca się jednak pożądaniem świata w każdym z jego przejawów.
„Ogarnęła mnie panika, bo przecież miły ze mnie chłopak”.
I znów jest soczyście, Céline szokuje opisem zachowania rannych towarzyszy, ale czy rzeczywiście mamy prawo się oburzać i potępiać sztubackie wygłupy rozochoconych wojaków, którzy otarli się o ostateczność?
Ktoś nazwie „Wojnę” książką o upadku moralności i człowieka, bolesną autospowiedzią. Inny skupi się na wartkim języku, którym Céline sprawnie żongluje i na zdaniach, które jak jeden ze słynniejszych cytatów z powieści, „wskakują do głowy”. Można bawić się interpretacjami, przecież to niedokończona powieść.
Niełatwa, fakt, wymagająca ale warta poświęcenia uwagi.
Przekład (doskonały) Anny Wasilewskiej, okładka Kamila Rekosza, który pod różem ukrył ciąg dalszy.