Bardzo lubię powieści obyczajowe z historycznym tłem, szczególnie te z akcją umiejscowioną w Hiszpanii - chyba Ildefonso Falcones zaraził mnie tu jakimś barcelońskim bakcylem, bo szukając tego typu książek, coraz częściej wybieram literaturę hiszpańską z okresu średniowiecza, choć zanim poznałam Falconesa, średniowiecze było najbardziej przeze mnie znielubioną epoką historyczną w książkach więc unikałam ich jak diabeł wody święconej...
Początkowo myślałam, że nie doczekam końca tej książki i porzucę ją gdzieś po jakichś 100 stronach. Ani mi styl nie pasował, ani fabuła bo nijaka i nic się w niej nie dzieje....Mając jednak w głowie pokłosie pewnej myśli, że historia w pierwszych tomach zazwyczaj potrafi długo ( i nudno) się rozkręcać, przeczuwałam, że książka może mnie jeszcze w pewnej chwili zaskoczyć. Czytałam więc grzecznie dalej a czy tak samo chętnie, to już zupełnie insza sprawa bo chęci nie miałam ani za grosz, cierpliwie wyczekując tego efektu "wow!", który pojawił się w najmniej oczekiwanym momencie i to dużo szybciej niż to początkowo zakładałam. Niby fabuła jest stosunkowo prosta i mało zaskakująca, niektóre fragmenty emocjonujące, inne chyba trochę naiwne to całościowo książka spełniła swoje zadanie w 100 % - tak bardzo byłam skupiona na fabule, że przez to spóźniłam się do pracy.
Kończąc książkę, czuję swojego rodzaju lekki niedosyt ale na biurku czeka rekompensata (oby) w postaci drugiego tomu, a ten - sądząc po tym co zdradza opis na tylne...