Nathan Hill to autor wielkich powieści, tych wielkich dosłownie i jakościowo, nie tylko z wyglądu, bo patrząc na Wellness nie sposób dostrzec, że czeka nas prawdziwą czytelnicza przeprawa przez ponad 700 stron. Nie mam złudzeń, na pewno należy się jej tytuł kultowej opowieści o miłości jakiej literatura nie znała, dość uwspółcześnionej.
Autor skupił się na historii dwójki bohaterów opisując ich dzieciństwo zgodnie z zasadą czym skorupka za młodu nasiąknie tłumacząc ich dalsze losy. Za pomocą psychologii i algorytmów wyjaśnia na czym polega miłość, całkowicie kwestionując nasze wyobrażenia o szczęściu. Ta książka weszła mi nieco pod skórę, uwierała ponieważ obdziera z kolorów obraz szczęśliwego małżeństwa, całkowicie deklasuje wizję rzeczywistości jaką do tej pory posiadałam.
Jak na historię jednego związku autor miał tak naprawdę zbyt wiele do powiedzenia. Całość tonie pod ciężarem dygresji, które przygniatają główny wątek, niestety gadulstwo to główna wada tej książki. Niektóre rozdziały, a już ten o algorytmach całkowicie bym wyrzuciła, inne skorciłabym o połowę beż szkody dla całości, nadałabym większe żwawsze tempo. Nie oszukujmy się Wellness czytało się długo, były w niej momenty, które wolałam odpuścić i te bardziej zaskakujące na przykład o badaniach nad metodą placebo i zapisywaniu miłości na receptę - te fragmenty mogłabym czytać w nieskończoność .
Być może gdyby styl autora przekuć w bardziej klarowny i nadać mu odpowiednie tempo byłaby to...