Autorka książki to lekarka, która praktykowała w dwudziestoleciu międzywojennym. „Wcierki rtęciowe i obcęgi” to jej wspomnienia z pracy zawodowej w Suchej Beskidzkiej. Napisała je na konkurs organizowany przez ZUS i zdobyła pierwszą nagrodę. Jej praca po raz pierwszy została wydana w 1939 roku.
Jak zapewnia wydawca książka jest napisana w sposób porywający i pełen humoru. Pozwolę się z tym nie zgodzić, bo jak dla mnie nic zabawnego i porywającego w tej pozycji nie było, a nawet wprost przeciwnie. Wprowadziła mnie ona raczej w ponury nastrój, a sytuacje tam opisane były w większości tak porażające, że nie do uwierzenia. Tak jakby się wydarzyły w średniowieczu, a nie w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Co najbardziej mnie zbulwersowało? Gdy kobieta rodziła, a zagrożone było życie dziecka, a nawet matki szkoda było koni, aby zawieźć kobietę do szpitala, bo ważniejsze było obrobienie pola. Ważniejsze okazało się również opanowanie pryszczycy wśród bydła niż leczenie dzieci chorych na koklusz, co z tego, że część z nich umarła, liczyło się to, że krowa była żywicielem rodziny, a o kolejne dziecko łatwo się postarać. Prawda, że przerażające.
Świat opisany przez Zofię Karaś to zabobony (matki kąpiące niemowlęta w lodowatej wodzie w rzece), choroby weneryczne, niemożność dojechania do pacjenta, strach ludzi przed zastrzykami i szpitalami i do tego na każdym kroku śmierć, której w wielu przypadkach można było uniknąć.
...