Ostatnio wcześniej chodzę spać. W efekcie - czytam w łóżku z czytniczka. A że aktualnie czytam kilka książek (papierowych) wymagających koncentracji, to na czytniku odpalam sobie jakikolwiek romans. Padlo na ogrody, bo taki ładny tytuł. No i Włochy, królestwo romansu przecież.
Nie było to złe, jak dwa poprzednie Harlequiny. Ale dobre też nie było. Gorsze niż "takie sobie". Choć przyznać trzeba, że czytało się szybko i fabuła trzymała się tak zwanej kupy. Co w ostatnich powieściach się nie zdarzało.
Fabuła kręci się wokół arcyprzystojnego i arcybogatego potomka hrabiowskiego rodu, wprawnego w uwodzeniu i "podrywaniu wszystkiego co się rusza" oraz młodej, nieco infantylnie naiwnej, dziewczyny, która specjalizuje się w architekturze ogrodowej. Byłoby naprawdę fajne, gdyby nie to, że - wybaczcie wulgaryzm - bzykają się niemal od pierwszych stron, a szczęśliwe zakończenie to oświadczyny.
Dlatego trzy gwiazdki zamiast czterech. Po lekturze romansow, szczególnie tych nierealnych, powinno zostać wrażenie "Ach joj, też tak chcę. Jak pięknie, jak ślicznie, jak miłośnie". Po tej lekturze zostaje dziwna niechęć do hrabiego i absolutne przekonanie wewnętrzne, że z wielkiej miłości po ślubie zostanie zakochana ogrodniczka i cały harem piękności dla hrabiego.
Dla mnie to nie był harlequin podnoszący na duchu.