Fragment: Parterowy domek babci Elżbiety, odgrodzony od zgiełku wielkiego miasta wysokim, zrudziałym od starości murem, tonął w zieleni drzew i gęstych krzewów. Był to - jak zapewniał kolegów Jurek - dom z czasów prehistorycznych, dom z innej epoki. Ogrodnik, który musiał być nie lada mistrzem w swoim zawodzie, stworzył na niewielkiej, wolnej od drzew, przestrzeni z grządek i klombów kwietny kobierzec radujący oczy harmonijnie dobranymi kolorami. Nasturcje, bratki, lewkonie i irysy, łubiny, róże i wiele innych rozkwitłych cudów tego miniaturowego ogrodu - rozsiewały słodkie i odurzające wonie. Pośrodku owego pachnącego, różnobarwnego dywanu wznosił się opleciony bluszczem pawilonik przypominający wygiętym daszkiem małą pagodę. W domku tym przy drewnianym stołku siedział szczupły, pogrążony w czytaniu chłopiec. Lektura musiała być niezwykle ciekawa, gdyż nie zwrócił uwagi ani na trzask otwieranej furtki, ani też na przenikliwy gwizd, który wdarł się przez ażurowe ścianki do środka pawiloniku. Głowę znad książki uniósł dopiero wtedy, gdy w progu zjawił się zadyszany Stefek. - Poeto! - zawołał. - Szukam cię po krańcach świata. Mieliśmy przecież polecieć do Tokio. Za trzydzieści minut. Zaczyna się mecz. Czyżbyś zapomniał? Pospiesz się! - Wolałbym zrezygnować. Znalazłem w bibliotece babci bardzo ciekawą książkę. Popatrz. Niezmiernie interesująca. Szkoda, że brak w niej kilkunastu końcowych stron. Stefek zaczął nerwowo przewracać pożółkłe kartki.