Przez moment czułam w głowie wirującą pustkę, jakby wytrzęsło ze mnie wszystkie uczucia. Zaraz potem gdzieś w okolicy splotu słonecznego pojawił się silny skurcz, krótki dreszcz, wstrząs i wybuch. Płacz, spazm, żołądek jak gordyjski węzeł, krótki trudny oddech, samymi szczytami płuc. Po jakimś czasie płacz stał się bardziej spokojny. Płynął korytem szerokiej rzeki, a ja miałam wrażenie, że to płyną moje uczucia. Więc jednak tam są... Ale nadal nie potrafiłam żadnego z nich wyłowić i rozpoznać. Kiedy po dłuższej chwili płacz przycichł, usłyszałam ciche, spokojne i niemal tkliwe: ?Co teraz czujesz?". Odpowiedziałam nie podnosząc głowy, także cicho i z pokorą, która nagle się we mnie skądś znalazła: ?Bezradność...". Nie mogłam powiedzieć nic więcej. Brzmienie mojego własnego głosu w połączeniu z treścią wypowiedzianego słowa wyzwoliło nowy atak płaczu. Tym razem jego rytm od razu był spokojny i w ogóle cały ten płacz wydawał się jakiś ciepły, miękki i uległy. Zero agresji. Płacz-skarga. Skarga całkowicie bezradnej i całkowicie bezbronnej istoty, bez jakichkolwiek oczekiwań czy roszczeń. Byłam w,środku, bardzo blisko tamtej istoty, więc w pewnej chwili usłyszałam, o czym ona płacze: ?Jestem jeszcze mała...". Zaczęłam szukać w sobie tamtego dziecka... Chciałam, żeby mi powiedziało więcej...