NIE TYLKO LOLA
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. W ogóle nie zapowiadało się na jakiekolwiek emocje. Jarosław Kamiński rozpoczął swą powieść tak, jakby nie zależało mu na przyciągnięciu uwagi czytelnika. Gorzej, wyglądało to tak, jakby forma miała zdominować treść. Na szczęście bardzo szybko okazało się, że irytujący początkowo chaos stylistyczny został zredukowany do niezbędnego minimum, i że to nie tylko zabieg formalny mający na celu zwrócenie na powieść uwagi krytyków przedkładających tak zwaną oryginalność nad przekazywane treści, ale świadomy zabieg artystyczny, oparty na solidnych, uzasadnionych podstawach. Jedna z dwóch narratorek jest osobą z głębokim urazem psychicznym, „po przejściach”, ma więc prawo wypowiadać się w sposób nie do końca kontrolowany. Kiedy odkrywamy tę prawdę rozchwiana narracja przestaje drażnić, akceptujemy ten styl, zdając sobie sprawę, że to najlepszy sposób, aby emocje, które targają bohaterką mogły zostać uzewnętrznione.
Jarosław Kamiński zastosował najprostszy przepis na dobrą powieść obyczajową: weź ciekawych bohaterów (młoda ambitna kontra dojrzała zgorzkniała), opowiedz ich ciekawe historie (jak znaleźć pracę w telewizji w latach sześćdziesiątych i jak się w niej utrzymać w kontekście nie tylko politycznych nacisków, ale też zawiści współpracowników), umieść wszystko w ciekawych czasach (wojna w Hiszpanii w 1936 roku i nagonka na Żydów w Polsce w 1968 roku) i dobrze wymieszaj. Żeby jednak efekt był...