Powrót do Trenta - sierżanta uganiającego się za przebiegłymi przestępcami. Minął rok od ostatniego spotkania. Trochę się stęskniłem, trochę odwlekałem lekturę na później. Wracam i nadal jestem zadowolony z serii. Drugi album skupia się na siedemnastoletnim dzieciaku, który napadł na bank z dziewczyną, ale plan nie powiódł się w stu procentach. Dama zginęła pod odstrzałem, a tytułowy dzieciak znika czym prędzej, by nie gniewać miasteczka Lee-Torn w okręgu Manitoba, które szuka zemsty i pragnie, by zawisnął na szubienicy za masakrę dokonaną w przeddzień świąt św. Patryka. Zaskakująco, że opowieść nie skupia się na poszukiwaniach, gdyż od pościgu ważniejsze są motywy postaci. Stara się zrozumieć działania młodzieńca, który wypisuje poetyckie zwrotki na murach, strzela szybciej niż profesjonalny rewolwerowiec, a do tego szuka usprawiedliwienia dla własnych śmiertelnych grzechów. Częściej wędrujemy po lasach i suchych przestrzeniach, w przeciwieństwie do pierwszego albumu, gdzie dominowała zima i chłodne poranki. Tutaj słońce wstaje wcześniej niż zabijaki.
Chociaż fabuła nie prowadzi do wyrazistego finału, a przygoda kończy się o kilka kadrów za wcześnie - inaczej podchodzi do sprawy niż zakłada western i kino drogi. Łamie gatunkowe powinności oraz zaprzepaszcza szaleńcze pościgi za czarnym romantyzmem dzieciaka gotowego zginąć w poetyce Arthura Rimbaud. Był moment, że Trent zacznie kwestionować własną profesję, ale autor zrezygnował z moralnych rozterek i dał popis...