O tej tragedii przeczytałam kilka lat temu jakiś artykuł. Dziewięcioro młodych turystów, zaprawionych w górskich wyprawach, podejmuje wyzwanie i wybiera się na Ural, by zdobyć zimowy szczyt Otorten. Celu nie osiągnęli, nie wrócili. Znaleziono ich zamarzniętych i pokiereszowanych poza obozowiskiem, w dziwnych miejscach i pozach. To nie jest spojler, można o tym przeczytać w wielu miejscach w sieci.
Przeczytany artykuł rozbudził moją ciekawość, ale nigdzie nie mogłam znaleźć rozwiązania zagadki sprzed sześciu dekad. Początkowo liczyłam na tę książkę, no - skoro to cała książka, to na pewno wszystko się wyjaśni, bo po co by była pisana? Nie wyjaśniło się nic, same hipotezy i tak na prawdę nikt nie wie, co się tam wtedy stało. O, przepraszam, wskutek prowadzonego przez kilkadziesiąt lat śledztwa ustalono, iż turystów zabiła „potężna siła”. Jakaś. To może być wszystko. Od yeti, poprzez lawinę, rakietę, po ufoludki, a może ta potężna siła to broń atomowa?
Tylko po co to czytać, skoro się nic nie wyjaśniło?
Bo nie o to w książce, zdaje się, chodziło, tylko o zapis działań i indolencji władz oraz śledztwa prowadzonego wg radzieckich standardów, ukazanych na szerokim tle polityczno - społecznym. Utajnione akta, manipulacje, odsuwanie od śledztwa ludzi zaangażowanych, zastraszanie świadków i zrozpaczonych rodzin, jestem w stanie sobie to wyobrazić, ale dlaczego? Domyślam się, bo autorka podprowadziła mnie do jakiegoś rozwiązania, które i tak pozostanie wróżbą z fu...