Psychopatologiczne skłonności do dramatyzowania w imię rozrywkowej serii o gangach, podróżach w czasie, które niczemu nie służą (nie tłumacząc reguł gry). Zawiodłem się. Głośna produkcja, która zebrała pochwały, otrzymała ekranizację filmową i co tam dusza zapragnie. Problemem mangi nie jest tematyka (naparzanie się, jak w ,,Fight Club''), ratowanie dziewczyny od tragicznej śmierci, dlatego majstrujemy przy wehikule czasu i próbujemy naprawić coś, co jest błędem czynów bliźnich. Niewiarygodnie przeszkadza markotny MC (protagonista), sprowadzanie fantastycznych idei, jak skakanie po wskazówkach zegara, do efekciarskiego zagrania, by podtrzymać wrażenie, że bohater ma jakiś cel. A szkolni pieniacze sieją postrach gorzej niż prawdziwa Yakuza na przedmieściach Tokio. Psychologicznie rozpisany na poziomie naiwnych nastolatków, którzy uważają, że szczytem męstwa (czy męskości) jest dostanie po ryju, aby ratować honor osób, które nie mają za grosz asertywności. Dwudziestoparolatek w ciele młodzieńca zachowuje się niedorzecznie - całkowicie porzucając realizm na prośbę siania zamętu, melodramatyzowania wydarzeń, wymuszając płacz, zachowując się jak panienka, która zapomniała tamponu z domu. Szafowanie tematami bez ładu i składu. Wątek ex-dziewczyny równie błyskotliwy, co doklejony, aby ktoś miał motywację do bicia. Absurdy ciągną się za absurdem. Spłycanie towarzyskiego życia do bójek. Kobiety w roli drugorzędnej partii, skakanie w nadprzestrzeń nieuzasadniona, niczym nie popart...