Jak bumerang wracają do mnie słowa ‘nie potrafię pisać o książkach’, zawsze wtedy, kiedy zabieram się za pisanie o historiach Sarah Crossan. Wtedy, jak nigdy, dopada mnie pewność, że w słowa nie potrafię ubrać wszystkiego co chcę. A chcę nimi przekazać wiele, tak wiele jak łez, które zawsze zostają na książkach autorki. Bo mam wrażenie, że to są książki, na które czekałam całe życie. Tak, czekałam na Ciebie Toffi, czekałam na Ciebie tak długo. W tym mały, pisanym wierszem, arcydziele nie ma ani jednego niewłaściwego słowa, ani jednej zbędnej emocji. Chciałabym móc przeczytać tę książkę, mając te 13 lat, pozwalając jej otworzyć oczy i dać mi punkt zaczepienia przy wejściu w dorosłość. Pani Crossan idealnie wywołuje emocji u czytelnika i perfekcyjnie kieruje ich przepływem, byśmy mogli te uczucia przekuć w siłę. Nigdy nie odwraca wzroku od trudnych tematów, a szczerość tego podejścia świadczy o szacunku dla jej publiczności, a co za tym idzie, jej bohatera. Podobnie jak poprzednie utwory Crossan, Toffi podzielona na krótkie fragmenty, o długości jednej lub dwóch stron, a każdy z nich jest tak satysfakcjonujący jak wygładzony kawałek morskiego szkła, połączone razem, aby stworzyć spektrum bólu i pocieszenia. I nawet najmniejsze ze słów ujawniają artyzm w każdej frazie. I mimo, że nie było w tej powieści zbyt dużej fabuły, to pokochałam ją taką jaka jest, bo z każdej jej strony biło piękna historia o uwolnieniu się od bólu i gniewu, pełna nadziei i głęboko poruszająca. Przesiąknięta starymi ranami, małymi uprzejmościami i dobrocią, jest książką, która zmienia czytelnika na lepsze. I z czystym sumieniem mogę napisać, ze Pani Crossan znów to zrobiła, znów jestem emocjonalnym wrakiem.