Dziewczyny idą na uniwerek - pomyślałem, ha! (zacieram rączki) - będzie niezła zabawa, i ktoś mi ją zepsuł - bynajmniej nie koledzy! Spartolił po całości, aż blacha się wygięła ze wstydu, sąsiedzi spadli z okna, a dziewuchy z wyższej szkoły uciekły w popłochu przed egzemplarzem. Czy Brian Wood ma w zwyczaju psuć każdy interesujący temat? Nie powiem - wybiera konkretne, frapujące koncepty, ale zamienia je w koszmar. Wolałbyś, żeby Freddy Krueger odwiedził cię w nocy, a nie majaki amerykańskiego scenarzysty z Nowego Yorku. Brian Wood się nie rozwija, lecz stoi w miejscu - widzę to kątem oka. Po raz wtóry (nie mam ochoty liczyć po raz który) - bierze na warsztat coś, na czym uważa, że się zna. Wrzuca sztampowe laski do kociołka - mamy jedną ,,krejzolkę'', jedną wydłubaną z pisma dla kobiet, typową dziewuchę z prowincji, która chciałaby poczuć tętent dużego miasta, jedną ,,kujonkę'', która nie potrafi rozmawiać jak człowiek oraz pojawia się oklepana ze wszelkich miar kobiecina z dredami - i jakżeby inaczej - próbuje się wyróżniać, bo tatuaże i dredy czynią cię wyjątkowym - tak uczą za Oceanem Spokojnym.
Jeszcze bym przebolał ociosane z drewna laurki ku chwale wielkiej ,,paczki'', która musi dostać sztuczne konflikty, ale Wood nie robi nic z tematem, a gdy próbuje, to wymyśla sobie, że ,,kujonka'' grzebie po ,,śmieciach'', żeby znaleźć ,,haki'' na profesora - czy ja jestem w przedszkolu? Czy scenarzysta miał kontakt, jak funkcjonują niunie na płatnym Uniwersytecie? ...