Z seriami książek mam tak, że najchętniej czytam jedną część po drugiej, szczególnie gdy ta pierwsza wywrze na mnie pozytywne wrażenie. Dlatego też cenię sobie autorów, którzy na początku zakładają, że stworzą trylogię i tego się trzymają albo dbają o to, by tomy były od siebie możliwie niezależne.
"Teściowe w tarapatach" włączyłam sobie od razu po wysłuchaniu "Teściowe muszą zniknąć", ale nawet gdybym tego nie zrobiła, to nie miałabym żadnego problemu w odnalezieniu się w akcji. Tym razem "mamusie" odgrywają już zupełnie pierwszoplanowe role i to wokół ich przygód wszystko się kręci. A dzieje się naprawdę dużo, bo ich wspólny wyjazd musiał zakończyć się katastrofą, nie było innej opcji. Nie można odmówić im jednak dobrej woli, obie bardzo się starały wypracować kompromis i wszystko wskazywało na to, że im się uda. Los jednak chciał inaczej.
Przyznaję, że fabuła pierwszej części bardziej wpisała się w moje gusta, bo tym razem autor zaserwował klimat rodem z "Kodu da Vinci". Dla mnie trochę zbyt sensacyjnie się zrobiło, a część zachowań teściowych była już zbyt nierealna. Nie żeby ich wcześniejsze wyczyny były szczególnie prawdopodobne, zwyczajnie one mnie bardziej bawiły.
Na plus zaliczam, o dziwo, wątek historyczny. Z reguły mnie nudzą, ale Alek Rogoziński wygrzebał naprawdę ciekawą i mało znaną teorię. Nie mi rozstrzygać, ile w niej prawdy, ale stanowiła doskonałe tło w połączeniu z tajemniczą organizacją, działającą od wieków.
Podobało mi się to, że tym razem rola dzieci była ograniczona, a raczej szansę dostała młodsza córka Mai. Jej wkład w rozwiązanie zagadki był nieoceniony. Ciekawy był też wątek jej związku.
Zakończenie jasno wskazuje na kontynuację i to iście bombową. Z przyjemnością po nią sięgnę, choć nie przepadam za mieszaniem bohaterów z różnych serii i tworzeniu wspólnych historii, choć wiem, że staje się to coraz popularniejsze.
"Teściowe w tarapatach" to komedia sensacyjno-przygodowa, idealna na jedno popołudnie lub leniwy zimowy wieczór.
Moje 6/10.