Reszta ludzi Lawtona słyszała rozkaz pościgu, ale niewyraźnie, przystanęli więc nie wiedząc, co im czynić wypada. Właśnie wspomniany już kornet rozpytywał w tym względzie najbliższego jadącego dragona, gdy jakiś człowiek w pewnej odległości za nimi jednym susem przesadził drogę, a w tejże chwili stentorowy głos Lawtona rozległ się potężnym echem w dolinie.
- Harvey Birch! brać go żywym lub umarłym. Pięćdziesiąt pistoletów błysnęło w ciemnościach, i kule ze świstem jęły przelatywać nad głową wiernego kramarza. Rozpacz ścisnęła mu serce i wykrzyknął z goryczą:
- Ścigany jak dzikie zwierzę!
Na chwilę życie wydało mu się ciężarem nie do zniesienia i już prawie był gotów zaniechać dalszej ucieczki. Natura jednakże zwyciężyła (...)
- Stój lub zginiesz! - rozległo się tuż nad jego głową.
Harvey spojrzał przez ramię i w blasku gwiazd ujrzał twarz człowieka, którego najbardziej się lękał.