Co byście zrobili, gdyby nagle się okazało, że to, w co wierzyliście do tej pory, jest kłamstwem? Czy odpuścili byście temat, czy postanowili dowiedzieć się prawdy nie patrząc na konsekwencje? Zapraszam Was na moje wrażenia z lektury o intrygującym tytule "Szepty zatoki".
Matylda została sama na świecie. Jej ukochana ciotka Antonina zmarła, zostawiając jej w spadku dom i pensjonat usytuowany w górach. Choć kobieta mieszka tam od zawsze, to wcale nie czuje się związana z górami. W wyniku niespodziewanego odkrycia, postanawia poznać swoje prawdziwe korzenie. W tym celu, porzuca swoje dotychczasowe życie i zdziwaczałego męża, z którym od dawna nic już jej nie łączy i rusza nad Bałtyk. Chcę poznać swoją historię i być może prawdziwą rodzinę, której tak bardzo jej brakuje. Do czego doprowadzi ją podróż w nieznane? Co uda jej się odkryć? Kogo spotka na swojej drodze? Czy uda się jej zacząć od nowa i wreszcie być szczęśliwą? Tyle pytań, a odpowiedzi znajdziecie, gdy wczytanie się w tę opowieść.
Zacznę może od tego, że jestem zachwycona tym, iż ta historia toczy się w Sopocie. Zawsze przyjemnie jest czytać o miejscach, które się chociaż trochę zna. Poza tym, sama jestem z Trójmiasta, więc ta powieść wydała mi się wyjątkowo bliska.
Następnym, wręcz wyjątkowym elementem, jest tytuł tej powieści. "Szepty zatoki". Początkowo nie wiedziałam, z czym tą się wiąże, ale po przeczytaniu, muszę się zgodzić z tym tytułem w zupełności. Sama często spacerując brzegi...