Pierwsze co zauważyłam, gdy zaczęłam czytać tę książkę była narracja w czasie teraźniejszym, co z początku mnie denerwowało, ale po jakimś czasie przyzwyczaiłam się.
Autorka opisuje historię dziewczyny oddanej wbrew jej woli do klasztoru, opowiedzianą z perspektywy dwóch głównych bohaterek – Serafiny (tejże nowicjuszki) i Zuany (zakonnicy, mistrzyni infirmerii – klasztornej lecznicy). Rola Zuany jest znacząca, ponieważ to ona pomaga dziewczynie zapomnieć o troskach związanych z nieszczęśliwą miłością i uwięzieniem. Lecz czy na pewno Serafina zapomni o ukochanym?
Ponadto, postać infirmerki pokazuje, że pewien postęp w nauce przedzierał się w XVI wieku także do tak konserwatywnych miejsc, jak katolickie klasztory żeńskie.
Szczerze mówiąc, przez pół książki spodziewałam się romantycznej historii, ucieczki z klasztoru itd. Przez pół książki czekałam, aż nadejdzie moment wyzwolenia z okowów klasztoru i nic! Co za rozczarowanie...
Wtedy postanowiłam przedefiniować swoje wyobrażenie o książce i spojrzeć na fabułę z innej perspektywy. Przemiana głównej bohaterki, która z krnąbrnej szesnastolatki staje się dorosłą uduchowioną zakonnicą, co więcej bardzo pobożną. Autorka nie daje jej jednak spokoju, a droga do odkupienia jest pełna przeszkód... Tak podsumowałabym swoje przemyślenia po przeczytaniu pierwszej połowy powieści.
Kontynuując czytanie, dotarłam do momentu, kiedy narodziła się nowa iskierka nadziei, że Serafina może jeszcze ujrzeć świat zwykł...