Spójrzcie za okno. Mamy już grudzień – miesiąc nadchodzącej zimy i niezwykle klimatycznych świąt Bożego Narodzenia. Niektórzy z was pewnie widzą teraz na dworze padający śnieg, a inni jak ja zwykłą jesienną pogodę, która w ogóle nie ukazuje, że już niedługo nadejdzie ten niezwykły czas. Mi przypominają o tym tylko lampki wiszące na mojej szafce oraz gdy wyjdę na dwór, ozdobiony rynek Torunia. Inaczej pewnie bym nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwała, że niedługo usiądę przy stole wigilijnym. Jednak jakiekolwiek są moje odczucia, to nic nie zmieni tego, że jeszcze trochę i święta uderzą w nas z całą swoją potęgą. Podejrzewam, że większość z was ma z nimi związane niezwykłe wspomnienia, które skwapliwie pielęgnuje. Te wspomnienia to jedna z najlepszych części całego tego rytuału. Ale nie wszyscy dobrze wspominają ten magiczny okres. Dla nich wiąże się to z bólem i cierpieniem, pragnieniem miłości, której nigdy nie otrzymali oraz olbrzymią samotnością. Czy takie osoby mają szansę na przeżycie Bożego Narodzenia z bliskimi tak, jakby tak było zawsze?
Minęły cztery lata, odkąd Meg zawitała w cukierni słynnych kuzynek – Pru i Milly. Od tego czasu tak wiele się zmieniło. Kobieta znalazła prawdziwy dom, gdzie w bezpieczeństwie może wychowywać swojego małego synka. Teraz już wie, że cokolwiek się stanie będzie miała wsparcie w postaci swojej nowej rodziny. Ta myśl sprawia, że Meg czuje się szczęśliwa. Jednak przed świętami postanawia zostawić swojego chłopaka i poszukać prawdziwej miłości. Los sprawia, że cukierniczka trafia do Nowego Jorku, a jak wszyscy wiedzą, w tym mieście może stać się dosłownie wszystko. Czy Meg odnajdzie miłość swojego życia? Czy poradzi sobie z demonami przeszłości, które nie odpuszczają jej? Czy przeżyje prawdziwe święta w gronie najbliższych sobie osób?
Z autorką zapoznałam się, gdy czytałam powieść "Szczypta miłości". Zostałam naprawdę miło zaskoczona i wtedy postanowiłam sobie, że zapoznam się z innymi dziełami pisarki. Niedługo po tym został w Polsce wydany kolejny bestseller Amandy Prowse – "Świąteczne marzenie". Byłam niezwykle podekscytowana tym faktem, bo po prostu uwielbiam święta i wszystko, co z nimi związane. Nastawiłam się bardzo pozytywnie do tej książki i od razu gdy tylko trafiła do moich rąk, zaczęłam ją czytać. Szybko poczułam rozczarowanie. To nie było to, czego się spodziewałam pod żadnej względem.
Przyznam wam się bez bicia, że na początku nie wiedziałam, że ta opowieść jest jakoś powiązana ze "Szczyptą miłości". Jakoś nie połączyłam imienia Meg z Pru. Dopiero kiedy zaczęłam wgłębiać się w historię tej kobiety, przypomniałam sobie, jak ważną rolę tam odgrywała. Bardzo mnie ucieszyło, że to właśnie ona jest główną bohaterką. Jednakże moja radość szybko przekształciła się w nudę, gdyż jej historia nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym. Jest schematyczna i w ogóle nie zaskakuje. Nie trzeba czytać książki, by przewidzieć podobny rozwój wydarzeń. Choć oczywiście do końca liczyłam, że coś mnie w niej oczaruje. Niestety przeliczyłam się bardzo.
Chodzi o to, że pierwsze 200 stron było po prostu straszne i dziwię się, że przez nie przebrnęłam. Początki były przesłodzone do bólu i w żadnym stopniu życiowe. Lubię, jak do powieści są wtapiane wątki romantyczne, co akurat przy tym gatunku jest wręcz konieczne, ale ile można czytać o wielkiej miłości ludzi, którzy ledwie się znają. To miało być chyba po prostu urocze, ale takie nie było. Za to było irytujące. Przez to nie mogłam się wciągnąć w czytanie i "Świąteczne marzenie" czytałam niezwykle długo. Na szczęście czym bliżej końca tym lepiej. Akcja się rozkręciła, a ja już nie czytałam wyłącznie o słodkich słówkach i przytulaniu się. Zaczęło coś się dziać i mogłam obserwować rozwój wydarzeń oraz wyciągać z tego wnioski. Może miałabym inną opinię, gdyby cały ten klimat świąt był bardziej wyczuwalny. To własnie on mnie zachęcił do tej książki, a tymczasem było go za mało.
Całą sytuację ratuje styl autorki. Nie jest on jakoś bardzo charakterystyczny, ale do tego rodzaju powieści stanowczo wystarczający. Przyjemny i lekki, czyli idealnie pasujący do całej opowieści. Pojawiło się wiele rozbudowanych dialogów i to mnie cieszyło, bo łatwiej było mi się utożsamić z bohaterami. Opisy nie były za długie, czego w pewnym momencie się obawiałam. Razem stworzyło to przystępną całość.
Do samej Meg mam bardzo ambiwalentne odczucia. Na pewno zyskała moja sympatię, ponieważ jest radosną i dzielną kobietę. Jednak bardzo często okazywała się niespójną postacią. Nie zawsze rozumiałam jej wybory oraz poczynania. Wydawała się inteligentna, ale miałam wrażenie, że sama o tym zapominała, przez co pakowała się w jeszcze większe kłopoty. Prezentowała się o wiele lepiej niż Edd, którego również polubiłam, ale okazał się mętnym i niezaskakującym bohaterem. "Świąteczne marzenie" bardzo ubarwia Guy, który jest po prostu świetnym facetem. Potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji, przy czym jest wrażliwy i wyrozumiały, choć ma też swoje pazurki.
Ta historia ukazuje, jak bardzo w życiu człowieka mogą być ważne święta. Są symbolem bezpieczeństwa, miłości i domowego ogniska. Aż strach myśleć, że są osoby, które nie znają tego. Dla mnie Boże Narodzenie było i nadal jest najpiękniejszym czasem w całym roku. Moje święta zawsze były magiczne i pełne miłości, co wspominam z sentymentem i radością. Jak można być wtedy samotnym? O takich osobach powinno się pamiętać, choć nie w każdym przypadku możemy im pomóc. Są ludzie, którym los dokopał i to oni zacięcie muszą walczyć o swoje marzenia. Tymczasem my pamiętajmy o swoich bliskich.
Świąteczne marzenie okazało się przeciętną książką. Bardzo się zawiodłam, lecz oczywiście zdaję sobie sprawę, że mogło być o wiele gorzej. Na pewno o wiele większe wrażenie zrobiła na mnie "Szczypta miłości". Jednak jeśli lubicie takie opowieści, to wam polecam tę. Ja tymczasem w najbliższym czasie postaram się zapoznać z pozostałymi dziełami autorki i mam nadzieję, że tym razem okażą się godne uwagi.