Kilka razy czytałam już powieści osadzone w czasach PRL-u, ale nigdy tak bardzo bezpośrednio po wojnie. „Świat na nowo” Barbary Wysoczańskiej zabiera czytelnika do 1946 roku. Trudna to była dla mnie lektura, ponieważ podchodziłam do niej zbyt emocjonalnie. Do niemal każdej toczącej się dyskusji, miałam ogromną potrzebę dorzucenia swoich trzech groszy. Jednak to tematyka, którą trzeba poruszać i bardzo dobrze, że ta powieść powstała. Czy odkładając na bok to wszystko, mogę powiedzieć, że książka po prostu mi się podobała? Nie wiem.
Kiedy kończy się wojna, wszyscy oczekują upragnionego pokoju i wolności. By w końcu mogli odetchnąć, spróbować zapomnieć o traumach i ułożyć swoje życie na nowo. Niestety, świat, w którym znaleźli się bohaterowie powieści, nie ma w sobie nic z pokoju i wolności.
Lidia Malczewska całe życie spędziła w Drohobyczu. Po wojnie miasto znajduje się w Związku Radzieckim, a ona wraz z bliskimi musi porzucić dom i wsiąść do pociągu, który powiezie ich w nieznane. Docierają do Nowej Soli, gdzie próbują tworzyć swój własny świat.
Tam na drodze Lidii staje porucznik Szczepan Andryszek, funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, który ma zaprowadzić nowy porządek w mieście na Ziemiach Odzyskanych. Dzięki Szczepanowi bohaterka dostaje pracę w sowieckim szpitalu. Niedługo później trafia do niego Janek Zieliński – ciężko ranny partyzant, któremu znacznie mocniej niż rany na ciele, doskwierają te na duszy. Tworzy się trójkąt, który samo przedstawienie bohaterów czyni elektryzującym.
Autorka w swojej powieści pokazuje, w jakiej sytuacji znajdowali się ówcześnie ludzie. Jakim wyzwaniem było zdobycie podstawowych sprzętów do mieszkania i zadbanie, by rodzina zawsze mogła zjeść pożywny obiad. Oprócz zwyczajnego życia bohaterów obserwujemy również polityczną sytuację kraju i przygotowywanie „referendum”. Różne postawy mogą prowokować do zastanowienia się, ile możemy poświęcić, by trzymać się własnych ideałów, a jeśli nie „zachowamy się jak trzeba”, czy czymś w ogóle można to usprawiedliwić…
Dlaczego powiedziałam, że nie wiem, czy mi się podobało? Trochę nie po drodze było mi z bohaterami. Jakoś już na wstępie Lidia mnie do siebie zraziła i potem już nie zdołała tego zmienić. W dalszej części powieści chyba po prostu pozostała dla mnie neutralna.
Największe „ale” mam do kreacji Andryszka. Szczepan wchodzi do powieści z dużą etykietką „uwaga, będę postacią tragiczną”, a w trakcie fabuły niestety bardzo słabo to wybrzmiewa. Na początku czytelnik o tym pamięta, ale szybko zaczyna postrzegać go negatywnie (a przynajmniej tak było w moim przypadku). Jednak tak naprawdę żadna z jego stron nie jest wystarczająco silnie przedstawiona, a jeśli tak miało być, to zdecydowanie brakuje mocniej zarysowanego konfliktu między obiema postawami.