Odwiedzałam ostatnio w szpitalu bardzo chorego człowieka. O czym tu rozmawiać? Jak pocieszyć? Tchnąć otuchę? Ciężka sprawa. Kilka dni później natknęłam się na ten wiersz Wisławy Szymborskiej.
Relacja ze szpitala
Ciągnęliśmy zapałki, kto ma pójść do niego.
Wypadło na mnie. Wstałem od stolika.
Zbliżała się już pora odwiedzin w szpitalu.
Nie odpowiedzał na powitanie.
Chciałem go wziąć za rękę - cofnął ją
jak głodny pies, co nie da kości.
Wyglądał, jakby się wstydził umierać.
Nie wiem, o czym się mówi takiemu jak on.
Mijaliśmy się wzrokiem jak w fotomontażu.
Nie prosił ani zostań, ani odejdź.
nie pytał o nikogo z naszego stolika.
Ani o ciebie, Bolku. Ani o ciebie, Tolku. Ani o ciebie, Lolku.
Rozbolała mnie głowa. Kto komu umiera?
Chwaliłem medycynę i trzy fiołki w szklance.
Opowiadałem o słońcu i gasłem.
Jak dobrze, że są schody, którymi się zbiega.
Jak dobrze, że jest brama, którą się otwiera.
Jak dobrze, że czekacie na mnie przy stoliku.
Szpitalna woń przyprawia mnie o mdłości.
Kolejny raz przekonałam się o geniuszu Wisławy Szymborskej. Tomik otwiera wiersz „Radość pisania”. A to poetka ofiarowała mi po raz kolejny radość czytania, kolejny raz wzruszyła i zadziwiła. Wychwyciła i ubrała w słowa to, czego nie dostrzegałam. Dzięki niej mogę powiedzieć, ...