"Nikt bowiem nie traktuje poważnie starszych pań, bo przecież powszechnie wiadomo, że ledwo widzą, słabo kojarzą oraz robią z igły widły. Mają też spaczony obraz rzeczywistości, są wścibskie, nadmiernie krytyczne i patologicznie podejrzliwe."
Sporo się w tej książce dzieje, jest wiele różnych wiekowo postaci. Jednak prym wiedzie starsza pani, babcia Halinka, która zgodnie z tytułem "wnika." Wnika ona razem ze swoją babciną kompanią. Jest to kryminał, bo, a jakże, jest i trup Tymoteusza, nauczyciela języka angielskiego, który sporo miał za uszami, oj sporo. Jednak oprócz śledztwa, które prowadzi niewydarzony obżartuch Jaro, jest sporo o relacjach międzyludzkich, sąsiedzkich i nie tylko. O stereotypach na temat postrzegania staruszków w naszym zaściankowym społeczeństwie. W trakcie akcji pada sformułowanie, które obrazuje powyższy cytat. Jednak autorka przedstawia starsze panie, zupełnie odmiennie.
I właściwie wszystko byłoby w porządku.
Książka jest dość przyjazna, czyta się bez większych potknięć, nie ma błędów, do których można się jakoś bardzo przyczepić, ale ja mam jedno "ale".
Uważam, że wątek bestialskiego mordowania kotów pani Fryczkowska mogła sobie darować. Nigdy nie uznaję i nigdy nie uznam podnoszenia walorów swojej twórczości poprzez obrazowe przedstawianie kaźni zwierzaków. Zwłaszcza gdy w książce dzieje się tak dużo, że to niczego do fabuły nie wnosi i wcale jej nie uatrakcyjnia.
Gdybym została ostrzeżona wcześniej, absolutnie nie wzięłabym tej książki do rąk. Nie zostałam ostrzeżona, ale ja ostrzegam. Owszem, w opisie i nawet niektórych opiniach są jakieś niewielkie ogólne wzmianki, że "ktoś w okrutny sposób pastwi się nad podwórkowymi kotami". Jednak nikt nie uprzedził, że nie jest to jakiś marginalny epizod. Jest to wątek, który ciągnie się przez całą książkę i każde kolejne zabicie kota jest dokładnie opisane.
Oczywiście świr, który to robi, ma bardzo bujną wyobraźnię i to zabijanie jest coraz bardziej "pomysłowe". Co z tego, że ów obrzydliwiec w końcu zostaje ukarany, niestety nie przez nasze kulawe, nie tylko w tym temacie prawo, kiedy autorka i tak go "tłumaczy" ukazując czytelnikom, jakie to on miał, biedak, koszmarne dzieciństwo ze swoją "świętej pamięci babcią". Tak czy siak, ja nie toleruję w książkach pastwienia się nad zwierzętami. Ode mnie więc książka dostanie tylko dwie gwiazdki i jeszcze raz ostrzegam. Wrażliwi na cierpienie zwierząt, niech się trzymają od niej z daleka.