Będzie bez oceny, bo nie wiem co sądzić o tej książce. Zwyczajnie nie wiem.
Nie dokończyłam jej, bo cała akcja się rozmemłała i jakieś to wszystko zrobiło się powtarzalne.
A zapowiadało się naprawdę świetnie. Można by podciągnąć pod komedię kryminalną, gdyby nie koty (możliwe, że jakoś później autorka wykorzystała koty do akcji, ale po przeczytaniu nieco ponad 70% nie widziałam perspektywy dla biednych kotów).
Zaczęło się świetnie - babcia i wnuczek niedojda. Babcia energiczna (jakbym widziała moją), babcia wszystkowiedząca, babcia nad wyraz aktywna - tu postacie są kapitalnie nakreślone, łącznie z przyjaciółkami babci. Wnuczek niedojda, też całkiem nieźle pokazany i choć mam alergie na tego typu egzemplarze, to nawet mi się podobało.
Wnuczek postanawia zadziałać i rozpocząć działalność detektywistyczną (przy cichutkiej pomocy babci nawet się jakoś udaje - choć to "jakoś" jest tu słowem klucz. W pewnym momencie wnuczek przechodzi metamorfozę, w człowieka decydującego o własnym losie. Gdyby wnuczek miał tu lat 18 - to by to wyszło. Ale wnuczek jest prawie 30-letnim mężczyzną. I to już jest... słabe.
Ale i to bym wybaczyła.
Język powieści jest humorystyczny, a czasem nawet humorzasty. Ironiczna? Tak, myślę, że to odpowiednie słowo. Na początku książki nawet się kilka razy uśmiałam (co przypomniało mi dobre czasy z Chmielewską), kilka razy uśmiechnęłam - a to jest dowód na to, że faktycznie książka jest śmieszna (gdyby nie koty podkreślam).
Opowieści o mordercy kotów spod śmietnika, gdyby urwały się gdzieś zaraz na początku, jeszcze można by było strawić, jako preludium do dalszej akcji, do jakiś niespodziewanych babcinych wybryków. poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje się, że te koty w książce to trochę "ni przypiął, ni przyłatał".
Mam też wrażenie, że w pewnym momencie autorka zapragnęła, z uroczej powiastki o babciach, rzetelny prawdziwy kryminał, bądź, co gorsza, powieść obyczajowo-moralizatorską. W efekcie wyszedł groch z kapustą. Do połowy było świetne, potem tajemnice różnorakie zaczęły wychodzić na jaw, i przestało być świetnie. zaczęło być dziwnie. I nie wiem jak się skończyło, ale podejrzewam, po nieprawdopodobnym rozwleczeniu ksiązki, że "tak sobie" lub "na chybcika".
I właśnie - rozwleczenie książki... To chyba dzisiejsza tendencja wydawnicza. Zeby z materiału na stron 200, zrobić 400 z okładem. Gdyby ta powieść miała połowe mniej stron (i ominięto by wątek mordercy kotów, lub chociaż potraktowano go po łebkach (jeśli w późniejszej akcji był potrzebny) byłaby to kapitalna lekturka, świetna do podusi, rewelacyjna na pośmianie się.
A tak? żarło, żarło i zeżarło, jak mawia klasyk.