Jean-Yves Leloup bywał niejednokrotnie na górze Athos. Zamiarem jego nie było bynajmniej zwiedzanie muzeów, szperanie za pięknymi ikonami czy robienie fotografii starym, czcigodnym rękopisom. W sercu nosił on jedną kwestię. Problem ów wiódł w całym chrześcijańskim świecie, w jego starożytności szczególnie, niezliczone rzesze mężczyzn i kobiet na drogę ku wielkim klasztorom. Chodziło mu o pytanie: „Jak zbawię mą duszę?”. Inaczej: Co mam czynić, by się zbawić? (Mt 19,16).
Oczywiście, że nie chodzi tu o poszukiwanie zbawienia przy pomocy drugorzędnych ksiąg, literatury o tematyce duchownej. Nie chodzi o znany szlagier: „Żyje się raz! Żyje się raz!” Ten, kto pyta o to, jak się zbawić, bierze wypowiedzi Żydów za własne. Pytali oni bowiem w dniu Zesłania Ducha Świętego, po nauce św. Piotra Apostoła: Cóż mamy czynić, bracia? (Dz 2,37). Odpowiedź brzmi, że Jezus jest Mesjaszem, Panem, Zbawicielem, Zmartwychwstałym, Żyjącym (Dz 2,22–36). Narzuca się zatem pytanie: jak można dojść do Niego, jak Go przyjąć, jak Nim żyć? Jak możemy z całego naszego „ja”, z ducha, duszy i ciała, uczynić radosny hymn uwielbienia Jego chwały i daru Ducha Świętego?
Mnisi bywali i są ludźmi urzeczonymi tym problemem. Zarówno duchowo jak i fizycznie. Zdecydowali się przecież na tą przygodę. Chcieli i chcą czynić ją ośrodkiem własnego życia. Zbyt często mamy takie wyobrażenie o mnichach, że są to ludzie, którzy w pierwszym rzędzie wyróżniają się liturgią, pracą ręczną, nauką czy też swym odizolowaniem od świata. Są to wyobrażenia niewystarczające, uproszczone, obcięte.