Byłam sobie w supermarkecie i przechodziłam obok wielkiej sterty wszelakich książek z wyprzedaży, gdy przystanęłam, bo coś przykuło moją uwagę. To chyba ten habit, bo ja ogólnie to lubię czerń. No więc ta zakonnica leżała na samym szczycie tej sterty (znaczy książka z jej wizerunkiem) i tak się uśmiechała, że pomyślałam: a zerknę do środka i sprawdzę co jej tak wesoło. Zerknęłam sobie, a tam... no nie mogę. Przepis na chleb. Sprawdziłam co z czym i do czego uznając, że mogłabym zrobić taki chleb, bo w końcu od zawsze szukam przepisów na dobry chleb i zawsze mi coś nie pasuje, a tu pasowało. Potem zerkam dalej i widzę, że zakonnica dzieli się jeszcze przepisami np. na uszka z fasolą, gołąbki ziemniaczane czy pasztet. A pasztet też był w moich kulinarnych planach i znowu patrząc na ten jej przepis wydaje się być całkiem... jadalny.
Miałam początkowo zrobić tylko fotę tym przepisom, ale uznałam że to bezczelne z mojej strony i kupiłam tę książkę przez te przepisy właściwie.
Co ciekawe... siostra Anastazja tak naprawdę nie ma tak na imię i wcale nie chciała być początkowo zakonnicą. Z wywiadu można wywnioskować, że to całkiem równa babka z wielką pasją do pichcenia. Opowiada ona o swoim dzieciństwie i ogólnie o życiu w czasach wojny- jej trwaniu, przetrwaniu i odbudowywaniu życia już po .
Nie powiem, czyta się z ciekawością. I akurat co najważniejsze to tutaj "religijność" nie wysuwa się na pierwszy plan pomimo takiej wizualnej okładki.