Przerwę między lekturą Pierwszej a Drugiej księgi snów miałam solidną. Aż nie do pomyślenia byłaby taka przerwa przy Trylogii Czasu, co świadczy, że jednak Trylogia Snów aż takiej mocy grawitacyjnej nie ma ;)
W ogóle z tą grawitacją było dziwnie. Jak czytałam to szło jak z płatka, nie chciało się odkładać książki, ale znów jak odłożyłam to wcale mnie jakoś mocno nie ciągnęło. Czary ;)
Z Liv i resztą spotykamy się na dobre osiem tygodni po zakończeniu akcji pierwszego tomu. Solidna rozłąka ale o wydarzeniach z tego czasu powiedziane jest niewiele. Pewnie nie było potrzeby bo nic ciekawego się nie działo. Liv i Henry nadal spotykają się w snach, natomiast na jawie bywa z tym różnie, przez co ja tego Henry'ego to niezbyt lubię. Odwala też niezły numer we śnie, w wyższym celu, zgadza się, ale te jego tajemnice to uszami wychodzą.
Okropnie bym chciała, żeby Liv go zostawiła dla Graysona, ale to pewnie niezbyt realne ;)
Za to uwielbiam młodszą siostrę głównej bohaterki - Mię. Jest taka wścibska do granic a zarazem urocza :P w ogóle najbliżsi Liv wzbudzają we mnie ogrom sympatii, natomiast strona Graysona, pomijając jego samego, to jakoś tak niezbyt. Zwłaszcza Bochra :P nowe źródło problemów sióstr.
W snach też się dzieje. Nasi bohaterowie muszą się zmierzyć z całkiem sporym problemem, a świat snów staje się coraz ciekawszy. To naprawdę mocny element książki, przez niego zdecydowanie szybciej sięgnę po Trzecią Księgę Snów, skoro sama nie potrafię śnić świadomie to chociaż o tym poczytam.
Pojawia się też wróg, czy nowy, czy stary przekonajcie się sami ;) na pewno groźny, na pewno wyciągający najcięższe działa. I już wiem, że w tomie trzecim bohaterowie będą mieli nie lada problem.
No i jeszcze ta cała Secrecy... Mam podejrzenia i liczę bardzo na Mię, że szybko odkryje tożsamość tego szkodnika.
A Wy zabierajcie się za lekturę ;) oczywiście zacznijcie od tomu pierwszego ;)