Sen o drzewie to kolejna historia z tych ku przestrodze, jeśli w porę ludzkość się nie opamięta może podzielić los bohaterów. Cenię prozę Lunde za poetycki język, nie sposób oderwać się od zachwycających opisów svalbardzkich krajobrazów. Surowość skandynawska im nie zaszkodziła.
Jednak ostatnią częścią tego literackiego kwartetu nie umiałam się zachwycać, brakuje rozmachu doskonale znanej z Historii pszczół, czy Ostatni. Autorka przyzwyczaiła czytelników do trzech linii czasowych, które I tu są obecne, jednak narracja bywa dość chaotyczna. Po macoszemu potraktowano wątek rosyjskiego biologa Wawiłowa, a szkoda, bo wydawał mi się ciekawy. Powieść bardziej przypomina mi rodzinny dramat, zbyt mało poświęcono skutkom katastrofy. Nie uderzyła we mnie tak mocno jak Ostatni.
Moje zainteresowanie fabułą mogłabym przedstawić na wykresie sinusoidy - spadało i rosło nieoczekiwanie, bo powieść miała swoje i słabsze i lepsze momenty. Podsumowując moim ulubionym tomem pozostaje Ostatni.