Piotr Stocki jest antykwariuszem, żona go opuściła, a przybrana córka znikła. Zgłosił jej zaginięcie, ale sam postanowił ją odszukać, nie jest to łatwe, bo on niestety jest socjopatą mordującym ludzi.
Pomysł był dobry, zapowiedź i okładka też – niestety całość to pomyłka. Już pierwsze sceny na wsi, są nad wyraz groteskowe, mimo różnych opcji nierealne, chyba, że ktoś wierzy bezgranicznie w idiotyzmy. Mimo złego początku brnęłam dalej i teraz żałuję. Postać Piotra płaska, morderstwa popełnianie przez niego banalne, bez żadnej minimalnej otoczki psychologicznej (a tak zapowiada wydawnictwo książkę), całość jak dla mnie bez żadnej treści – ilość zabójstw, szukanie córki, ja miałam wrażenie, że to wypełnienia stron, a nie dobra historia. Podszywanie się pod projektanta, a potem rozgrywka z policjantem tutaj już moje nerwy puściły na dobre – niestety mimo potraktowania tej książki w ramach absurdu nie postawię i tak dać wyższej oceny. Następna rzecz, która mnie razi - to styl autora, raz pisze o filozofach, książkach, jakby chciał stworzyć dobrą historię, za chwilę opisuje ze szczegółami jak Piotr oddaje mocz. I błędy: Piotr lubi czy nie lubi komunikację miejską, przyjechał z Austrii dwa dni czy jeden przed czasem?