Jakiś czas temu w moje ręce wpadł debiut literacki Sławka Gortycha pod tytułem „Schronisko, które przestało istnieć”.
Jestem miłośniczką gór, uwielbiam mierzyć się ze swoimi możliwościami na górskich szlakach i wręcz natychmiastowo trzymając książkę w ręku poczułam, że to nie będzie zmarnowany czas.
Zatem nie będę obiektywna, ale przecież piszę tutaj właśnie o swoich literackich refleksjach i przyznaję, że podróż w fabułę tej książki była bardzo przyjemna.
Opowiada ona historię Maksymiliana Rajczakowskiego, młodego stomatologa, który po śmierci wujka postanawia pojechać w Karkonosze i zgłębić świat, w którym wujek jeszcze niedawno żył.
Już sama podróż odbywa się w poczuciu żalu, bo choć Maksymilian wielokrotnie zapraszany, nigdy nie znalazł czasu, aby wujka w schronisku odwiedzić. Czas się pojawił jak wuja zabrakło.
Zawiłe relacje rodzinne i trudna więź z ojcem sprawiła, że w te obce rejony postanowił wybrać się sam i przemyśleć wiele spraw.
Cóż mogę powiedzieć… historia jest świetna!
Mamy tam klimat gór okraszony mrokiem, jest odludzie, rodzinne tajemnice, regionalne legendy, Duch Gór.
I choć mamy tam przeplatające się wątki, przeskoki między różnymi osiami czasu, nawiązania do historii z okresu drugiej wojny światowej, przeszłość i przyszłość mieszają się blisko ze sobą, to jednak wszystko podane jest bardzo przejrzyście i przystępnie.
Nie gubisz się w fabule, a język jakim operuje autor jest tak barwny, że zamykając oczy czułam się jakbym tam była.
Niedawno byłam w Karkonoszach. Oglądałam te rejony, wspinałam się na Śnieżkę, zwiedzałam Świątynię Wang i wszystko to co czytałam tak bardzo rezonowało z tymi wspomnieniami.
Szybko popędziłam po kolejne tomy już wkrótce podzielę się czy sprostały zadaniu.
Tymczasem, jeśli lubicie takie historyjki, czasem trochę sensacyjne, nieco z dreszczykiem przyprawione magią gór to gorąco polecam!