Księga o cmentarzu rozpętała na Słowacji burzę. Kiedy 1 kwietnia 2000 roku ukazała się po raz pierwszy jako powieść autorstwa Samka Tale, lekko upośledzonego mieszkańca słowacko-węgierskiego Komarna, zrazu wzięto ją za primaaprilisowy żart. Drukować bełkot cofniętego w rozwoju zbieracza makulatury? – pisali pierwsi krytycy, pomijając lekturę. Inni z kolei od razu ochrzcili książkę środkowoeuropejskim Forrestem Gumpem, słowackim Szwejkiem czy komarniańskim Idiotą.
Outsiderowi Samkowi Tale bliżej do Oskara Matzeratha z Blaszanego bębenka czy Mariana Osucha z filmu Z punktu widzenia nocnego portiera. Kto przeczyta książkę od deski do deski, kto przebrnie do końca przez jej okaleczone zdania, powykręcane słowa i przepadliska hybrydowego stylu, kto wytrzyma przyprawiający o zawrót głowy rytm spiralnej kompozycji, pojmie zabójczo infantylną logikę narracji, przejrzy całą galerię portretów i wysłucha wszystkich opowiastek o komunie i nowym, wcale nie tak wspaniałym świecie, który nastał po niej, ten ujrzy w końcu postać Samka Tale w niepokojącym światłocieniu, niejednoznacznego jak wspomniani bohaterowie Grassa i Kieślowskiego.