Po pięciu latach od swojego zniknięcia lady Roxanne przyzwyczaja się do miejsca, w którym obecnie mieszka, czyli do podziemi dawnej fabryki farb.
Co prawda często brakuje jej tego, co miała wcześniej i nie ma oporu, by mówić o tym deficycie, ale… wszelkie niedostatki rekompensuje jej gospodarz owych włości czyli wampir Duncan.
Nie trzeba sięgać po kryształową kulę, by domyśleć się, że Roxanne zakochała się w swoim porywaczu. I to do tego stopnia, że gdy nadarza się okazja do ucieczki ona… odmawia.
Nawet to, co odkrywa podczas namiastki urban exploration nie powoduje, że zmienia zdanie. A może powinna…?
Co takiego odkryła Roxanne?
Dlaczego Duncan uwięził Roxanne?
Kto i w jaki sposób zaplanował ucieczkę?
Czym jest tytułowy salon rozpusty?
Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie właśnie w tej książce.
Nie wiem dlaczego mam wrażenie, że Roxanne zamieniła się w pustą laleczkę, która lubi narzekać i cieszy ją tylko spełnianie jej zachcianek.
Może to wina genów, a może jednak samego Duncana, który nawiasem mówiąc, nie zachowuje się jak wampir.
Nieco zamieszania, a przez to i odrobinę rozrywki wprowadzają postaci drugoplanowe jednak i one wydają się odrobinę za mdłe. Jakby nie do końca przemyślane przez Autorkę.
Przez to wszystko trudno mi zakwalifikować książkę do jakiegokolwiek gatunku. Pierwszą część, na upartego, można było potrakt...