„Najbardziej rewolucyjną rzeczą, jaką możesz zrobić, to być sobą, opowiadać swoją prawdę i otworzyć ramiona na życie, w tym także na ból.“
„Rubyfruit Jungle“ to książka napisana stylem niedojrzałym oraz niezgrabnym, ale opisane w niej wydarzenia mają ogromną wagę, więc warta jest każdej poświęconej minuty. Rita Mae Brown wspomina o terapii, jakiej poddawanie były osoby homoseksualne, dyskryminacji na uczelni, braku zrozumienia wśród znajomych czy odrzuceniu przez rodzinę. Pojawia się temat bezdomności, pracy seksualnej czy sponsoringu, jaki ratował osoby, które nie miały nic. Druga połowa wieku dwudziestego, to czas ogromnych przemian, jeśli chodzi o prawa społeczeństwa LGBTQ+, ale też okres, gdy króluje niezrozumienie oraz wykluczenie. Cierpienie i beznadzieja wylewają się z kolejnych stron , ale wśród nich znaleźć można też szczęście, dumę czy wręcz butę. Bohaterka/osoba autorska (trudno odróżnić od siebie te dwie osoby, granica między nimi istnieje, ale jest zbyt niewyraźna) może irytować i nie budzić sympatii, ale ujmuje w słowa wydarzenia, o jakich historia lubi zapominać. I ma to wagę na tyle dużą, że zabrało mi oddech.
Dzisiaj powieść ta nie budzi już licznych kontrowersji, ale w 1973 roku była przełomowa. Poza reprezentacją homoseksualną postawiła na zapis fizyczności oraz trudów, jakie są efektem życia w zgodzie ze sobą. Postawiła na szokowanie i wstrząsanie. Na próby uchwycenia własnego życia. Nie wiem, na ile wszystko to było celowe, na ile wyniknęło przypadkiem. Co istotne — to powieść ważna, choć słaba warsztatem. Kuleje kreacja bohaterów, a język i w tłumaczeniu, i w oryginale nie zachwyca. Wiele pozostawia do życzenia, ale też wiele sobą daje.
przekł. Rafał Bzdak
Spójrzymy smutnej prawdzie w oczy — to było słabe tłumaczenie. Jako część tęczowej społeczności, były pracownik queerowego klubu oraz osoba, która ma zaszczyt udziału w wolontariacie Centrum Równości, gdzie tworzymy LGBTQ+ treści — śmieję się w głos. W życiu nie słyszałam o żadnej „czołgistce“, a -izmów czy „homoseksualistów“ w takich tekstach się unika. Po prostu.