Nie odzywałam się, obserwując go tylko w świetle lampy naftowej. Gdy zdjął kaptur i zrzucił skafander, okazał się postawnym mężczyzna około czterdziestki, na swój sposób nawet bardzo przystojnym, choć.. jak dla mnie barbarzyńskim. Miał jasne włosy i kilkudniowy zarost. Ogorzała twarz przypominała mi surowa maskę z wiecznym wyrazem zastygłej drwiny na obliczy. "Może to jakiś szaleniec?!", przeszlo mi przez myśl. Odwrócił się tyłem i ściągnął przez głowę swój wełniany sweter. Na muskularne plecy i ramiona miękko opadały kosmyki długich włosów l, podkreślając gładkość opalonej skóry. Nie odwracając się, zapytał:
- Przyglądasz mi się? Czuje na sobie twoj wzrok.
- Przyglądasz mi się? Czuje na sobie twoj wzrok.