Sytuację uratowało przybycie wodza naczelnego ks. Józefa Poniatowskiego. Powiadomiony o krytycznej sytuacji straży przedniej opuścił kwaterę główną w Raszynie i na czele swej świty popędził galopem do Falent. Nie miał zresztą zbyt długiej drogi do przebycia, walka toczyła się już bowiem u wylotu grobli. Wokół panował zamęt i popłoch. Trakt zasypywany był gradem kul, wokół wybuchały granaty i pociski armatnie wyrzucające w górę prawdziwe fontanny błota. Artylerzyści Sołtyka gorączkowo opuszczali dotychczasowe pozycje i przetaczali uratowane z rąk nieprzyjaciela, grzęznące w glinie armaty na nowe stanowiska, bliżej wylotu grobli. Niektórzy z nich walczyli wręcz z atakującymi ich Węgrami.