Czy najnowszy tom wierszy Leszka Elektorowicza jest, jak zapowiada Autor, jego tomem ostatnim? Nawet jeżeli tak nie będzie, to na pewno tak ta skromna pozornie książeczka została pomyślana i tak przez wielu czytelników będzie odbierana. Jako tom ostatni, a więc jako, jednocześnie, poetycki testament, pożegnanie, podsumowanie i dziękczynienie. A zarazem jako esencja tego, co w liryce Elektorowicza (rocznik 1924) najważniejsze i najpiękniejsze. Ta esencjonalność widoczna jest nie tylko w niewielkich rozmiarach tomu, które sugerują, iż Autor wybrał do niego wiersze najważniejsze, wręcz: konieczne. Widzę ją także w tematach tego tomu: ostatecznych, podstawowych, a zarazem zasadniczych. Wiersze o śmierci. O pamięci. Bogu. Losie. Wiersze o człowieku, owym homo viator, podróżniku, wędrowcu, czasem zabłąkanym, niekiedy niepewnym swej drogi, kiedyś buntującym się przeciw Bogu, teraz doświadczającym, u kresu drogi „wielkiego oka blasku”, dostrzegającego „promyk światła Jezusowego”. Ten tom jest summą. Poetycką i – po prostu – życiową. Poeta spogląda wstecz, ale częściej jego wzrok kieruje się ku górze, ku niebiosom, ku Jednemu i Jedynemu. Trudno czytać te pokorne i czułe wiersze bez wzruszenia. I bez radości, jaką w nas budzi obcowanie z wielką poezją. Bo przecież w ostatnim tomie Leszek Elektorowicza dowodzi, iż taka, wielka poezja w Polsce wciąż istnieje. prof. Maciej Urbanowski