"Jesteśmy bowiem, zlepkiem powiązanych ze sobą czynników biologicznych, rodzinnych oraz społeczno-kulturowych, istotami, które podlegają różnym kontekstom mającym wpływ na psychikę"
Doktor Johnson, psychiatra (dlaczego nie psycholog?) umawia się na sesje z dziwnym pacjentem. Dziwniejszym niż wszyscy inni do tej pory. Człowiek ów bowiem twierdzi, że jest nikim innym tylko Bogiem. Powiecie, cóż w tym takiego niezwykłego, wszak szpitale psychiatryczne są pełne różnorakich "bogów".
Doktor, również nie specjalnie się zdziwił, pomyślał, że najpewniej pacjent cierpi na schizofrenię paranoidalną, a może nawet i jeszcze jakąś gorszą psychozę. Zwłaszcza że "Bóg" każe nazywać siebie Gabe i z wyglądu ma jakieś, nie więcej niż trzydzieści kilka lat. Nie przyszedł też po żadne porady, przyszedł się po prostu wygadać, by poczuć ulgę.
Książka rozpisana jest na dziesięć rozdziałów, każdy rozdział to jedna sesja. Johnson stara się dotrzeć do pacjenta i uwidocznić mu jego psychozę, jednak jego diagnoza zaczyna chwiać się w posadach, kiedy pacjent zaczyna ukazywać możliwości swojej "boskości".
Jest to łatwa i niegruba książeczka, w której autor głównie pisze o tym jak to ludzie niewłaściwie Boga postrzegają i jakie ON ma przez to moralne dylematy. Wielu opiniujących napisało, że książka daje do myślenia. Cóż, być może, jednak nie mi. Ja przeczytałam ją kilka czy kilkanaście dni temu i właściwie już nie wiele z niej pamiętam. Musiałam mocno po gimnastykowa...