Wilkołak syty i wampir cały.
Pierwsze dwie części sagi to naiwne romansidełka dla nastolatek, ale właściwie nieszkodliwe. Trzecia część porażała mnie głupotą Belli i tym jej wielkim, sztucznym dylematem, kogo ma wybrać, bleh. Czwarta część… to już trochę inna sprawa, tu się poznęcam.
UWAGA, będą SPOILERY!
Stephenie Meyer starała się wszystko dokładnie przemyśleć, aby jej pomysł miał jakieś szanse powodzenia. To jak się to wszystko idealnie ułożyło, przekracza jednak moje granice tolerancji dla głupoty w książkach :P Przypuśćmy, że jakimś cudem fizjologii, Bella mogła zajść w ciążę z wampirem (tak, wiem co analizuję, chyba straciłam rozum), ale to co się później wydarzyło… litości.
Narodziny Renesmee rozwiązały właściwie wszystkie problemy głównej bohaterki (przy okazji wygenerowały jeden, żeby coś się w tej książce zadziało, ale o tym później). Edward nie chciał przemienić Belli ze względu na jej duszę – załatwione, ciąża i poród małego mutanta skazała Bellę na śmierć, więc było to konieczne. Nawet Jacob nie miał nic przeciwko, bo straciłby ukochaną – tym samym problem paktu z wilkołakami przestaje istnieć (przy okazji Jacob nagle został alfą i osobą decyzyjną, dobrze się składa, nie?). Następnie Jacob doznaje wpojenia w Renesmee – takim właśnie obrzydliwym wytrychem autorka rozwiązuje problem uczucia Belli i Jacoba, nad którym jojczała przez całą poprzednią część. Oraz p...